Monte Brancastello 2387 m, Cima del Vado di Piaverano 2327 m, Torri di Casanova 2362 m

Trzeci dzień wędrówki po Apeninach skierował nas na wschód od ich najwyższego szczytu. Postanawiamy odwiedzić grzbiet ciągnący się po północnej stronie płaskowyżu Campo Imperatore. Początkowo jest łagodny, jednak później jego charakter się zmienia i pojawiają się urwiste, skaliste szczyty, przez które wiedzie ferrata.

Środa, 7 września 2022

Dzień zaczynamy, tak samo jak dwa poprzednie, od wjazdu kolejką Funivia Gran Sasso d'Italia na płaskowyż Campo Imperatore (2128 m n.p.m.). Do tej pory chodziliśmy w lewo, dzisiaj ruszamy w prawo i szukamy w terenie szlaku, który jest na mapie. Początkowo nawet coś było przedeptane, jednak po chwili wszelkie ślady zanikają i musimy iść na czuja. Zmienia się to dopiero po dojściu do asfaltowej drogi, po drugiej stronie której ścieżka stopniowo robi się wyraźniejsza, aczkolwiek nadal brak jest oznaczeń. Nie jest to jednak problemem, bo wszędzie jest łagodna łąka, z czego prawdopodobnie wynika brak wyraźnej dróżki w jej początkowym odcinku - każdy schodzi z asfaltu w innym miejscu.
Nasza grań przed nami. Na początku łagodna.
Campo Imperatore i ograniczający ją od południa grzbiet Monte Scindarella.
Powoli zbliżamy się do grani.
Po osiągnięciu grani dostrzegamy, jak jej zbocza są ukształtowane przez spływającą wodę. Głębokie wcięcia żlebów, pooddzielanych od siebie trawiastymi żebrami, robią wrażenie. Z jednej strony można się domyślać, że dosyć dużo tutaj pada, z drugiej widać z jak luźnego materiału zbudowane są tutejsze szczyty.
Spojrzenie na zachód daje piękny widok na południową ścianę Corno Grande.
Na północy widać przecinającą tunelem Apeniny autostradę A24 i leżący nad nią Colle Pelato (1614 m n.p.m.). W tle Monte Girella (1814 m n.p.m.).
Wzrok najbardziej jednak przykuwa Corno Grande (2912 m n.p.m.).
Ścieżka tutaj jest przyjemna, bez trudności, za to z widokami.
Po jakimś czasie wchodzimy na Monte Brancastello (2387 m n.p.m.).
Z Monte Brancastello dobrze widać jak zmienia się ukształtowanie terenu w dalszej części grani. Rejon Monte Infornace i Monte Prena już nie jest łagodny, a bardziej postrzępiony i urwisty. Teren staje się zdecydowanie wysokogórski, a na szlaku pojawiają się ubezpieczenia via ferraty.

Teren zmienia się w rejonie przełęczy Vado di Piaverano (2272 m n.p.m.). Tu jest też szlak, którym można zejść na płaskowyż. Tak też robi Kasia, która po zejściu na płaskowyż chce wrócić do kolejki przez grzbiet Monte Scindarella. To ten widoczny po drugiej stronie.
W dole widać duże połacie naniesionego przez potoki materiału skalnego.
Idę jeszcze kawałek łatwą ścieżką i dochodzę do ferraty, która zaczyna się od drabinki i rzędu klamer. Ferrata nie jest trudna. W pewnym momencie, po wyjściu na eksponowany pasaż utworzony z pochyłych gładkich płyt, stalowa lina się kończy. Na tym odcinku znaleźć można jedynie ringi do asekuracji.
Generalnie odcinki ubezpieczone są tylko na części trasy. Duża część jest łatwa, więc bez ubezpieczeń. Na zdjęciu poniżej widać z prawej strony płytowy grzbiet ponad przełęczą Forchetta di Santa Colomba. Już podchodząc tymi płytami cieszyłem się, że nie muszę nimi schodzić ;)
Tam już byłem.
Stan tutejszej stalowej liny pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jest to lina starego typu, w wielu miejscach lekko poprzerywana, a w niektórych miejscach nawet całkowicie zerwana. Schodzę na ostatnią przełęcz pod Monte Infornace trudniejszą ścianką i trafiłem na całkiem wyrwaną linę! Ktoś ją jedynie zaczepił o kamień, co z góry nie było zupełnie widoczne i odkryłem to dopiero, gdy doszedłem na koniec ubezpieczonego odcinka. W tym miejscu zabezpieczenie było jedynie iluzoryczne, bo w razie odpadnięcia i tak lonża na niczym by się nie zatrzymała. Końcówkę ścianki musiałem już zejść bez asekuracji.
Od przełączki ostatni odcinek na szczyt wyglądał podobnie, przynajmniej na początku. Stara stalowa lina, której na początkowym odcinku nie było w ogóle. Zamiast jej na dole była jedynie stara pętla i przywiązany do niej kawałek liny. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco, a nie byłem pewien, czy gdzieś wyżej nie trafię ponownie na urwaną stalową linę, więc odpuszczam wejście na szczyt i postanawiam zejść w dolinę szlakiem z Forchetta di Santa Colomba (2260 m n.p.m.).
W tym celu muszę się wrócić kawałek granią, m.in. odcinkiem stromych gładkich płyt. Odnajduję oznakowanie szlaku i idę nim w dół. Nie mam ze sobą papierowej mapy, którą wzięła ze sobą Kasia. Ja mam jedynie wersję elektroniczną, która jest trochę inna od tamtej i nie ma zaznaczonego tego odcinka. Przez co nie zauważam odbicia szlaku i idę na czuja cały czas w dół, w stronę wylotu wielkiego żlebu, którym płynie potok.
W pewnym momencie trochę się dziwię, że oznakowanie zniknęło, za to pojawiła się na mojej drodze I-kowa ścianka, którą zszedłem. Później dopiero zorientowałem się, że szlak odbijał wcześniej w prawo, w trawiasty teren.
Dzięki temu miałem okazję przejść się bardzo ładnym terenem. Wielki żleb przechodzi na dole w jar. Tu też natrafiam na oznakowanie szlaku schodzącego z Monte Infornace.
Idę szerokim korytem rzeki, mając za sobą skalistą Monte Prena.
A po drugiej stronie płaskowyżu Campo Imperatore czeka na mnie grzbiet Monte Scindarella.
Monte Aquila i Corno Grande.
Konie. Ciekawe czy to jakieś dzikie stado, czy po prostu tutaj pasą się tak samopas.
Corno Grande prezentuje się rewelacyjnie nad płaskowyżem. A na płaskowyżu pasą się owce pilnowane przez pasterza.

Szlak przez grzbiet Monte San Gregorio di Paganica i Monte Scindarella zaczyna się przy ruinach pasterskiej kaplicy di Sant'Egidio. Co prawda powiedzenie, że zaczyna się tam szlak jest mocno umowne, bo na mapie jest on zaznaczony, jednak w terenie ciężko go odnaleźć. Dopiero po jakimś czasie natrafiłem na niego już wyżej. Dlatego też większość podejścia na pierwszy szczyt przeszedłem na szagę, idąc prosto do góry. Nie jest to trudne, bo tutejsze szczyty są trawiaste.
Monte San Gregorio di Paganica (2076 m n.p.m.)
Widok na wschodnią część płaskowyżu Campo Imperatore.
Idę łagodną granią z widokami na każdą stronę aż do Monte Scindarella (2233 m n.p.m.).
Grań za mną.
Ze szczytu czeka mnie jeszcze zejście w stronę górnej stacji kolejki. Po drodze mijam pasące się krowy. Chciałoby się napisać alpejskie, jednak tutaj to raczej powinny być apenińskie ;)
Przy kolejce spotykam się z Kasią, która zeszła tu wcześniej niż ja i razem zjeżdżamy na dół.
Na obiad jemy włoskie panini w jakiejś lokalnej budzie. Ja kierowałem się przy wyborze oryginalnością wersji, więc wybrałem wersję z pecorino - dojrzewającym, twardym żółtym serem, wytwarzanym z owczego mleka o lekko pikantnym smaku. Gość chyba trzy razy się mnie pytał, czy na pewno chcę tę kanapkę z serem, bo jest ona tylko z nim. Swoja drogą trochę się zaskoczyłem jak ostatecznie kanapka wyglądała. Była to lekko podgrzana bułka z plastrami dojrzewającego sera, grubymi na trzy centymetry. I nic więcej ;) Pewnie z tego wynikała ta troska o niezorientowanego turystę ;)

Na wieczór miało już przyjść w Apeniny pogorszenie pogody. Przez najbliższe dni temperatura miała spaść, a z nieba padać deszcz, który w wyższych partiach mógł przechodzić w śnieg. Dlatego też postanawiamy zakończyć swój pobyt w Abruzji i zmienić rejon na bardziej ciepłe i słoneczne południe Włoch. Przez L'Aquilę i Rzym jedziemy do Neapolu, stolicy Kampanii.

Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/PmthLYGmZ4zg9Ye29

Komentarze

  1. Tern dupę urywa, bez dwóch zdań. Red, jest sens spania w namiocie na trasie którą szedłeś? Zaraz się pakuję! ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robiąc to z głową, byłby sens ;) Jednak omijałbym teren ferratowy i wybrał bardziej przejście widokowe przez doliny i przełęcze. I jedynie odbicia na szczyty na lekko. Jednak wystarczy rzut oka na mapę szerszej okolicy, by mieć przed oczami wariant na kilkudniową wędrówkę z namiotem. Przynajmniej mi się pojawił od razu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz