Ben Lomond 1748 m

O Queenstown w skrócie można powiedzieć, że to taki odpowiednik naszego Zakopanego. Drogo, tłocznie, modnie, ale też jest po co jechać. Z jednej strony imprezowa stolica Nowej Zelandii, a z drugiej położone nad urokliwym jeziorem Wakatipu, otoczone niesamowitymi górami. Nas pociągają raczej góry, więc postanawiamy spojrzeć na Queenstown z dystansu.

Czwartek, 22 września 2016

Queenstown, Ben Lomond Track, Ben Lomond, Ben Lomond Track, Queenstown

Kolejnego dnia po wyjeździe na rejs po Milford Sound wybieramy się na wycieczkę po górach otaczających Queenstown. O samym mieście będzie pod koniec wpisu.

Jako cel wyjścia wybieramy Ben Lomond. Jest to szczyt Alp Południowych o wysokości 1748 m n.p.m. Leży tuż nad miastem, więc można na niego ruszyć od razu po wyjściu z backpackersa. Z centrum miasta trasa liczy 8,3 km i 1420 m w górę w jedną stronę. Nie jest długa, jednak wymaga pokonania sporego przewyższenia.

Wychodzimy przed wschodem, by móc cieszyć się pojawiającym się zza grani słońcem już z wyższej wysokości. Zanim jeszcze wyjdziemy z miasta, natrafiamy na siedzącego na drzewie possuma. Jest uznawany za największego szkodnika Nowej Zelandii, z którym próbują walczyć na różne sposoby. Zostały sprowadzone w XIX wieku z Australii dla futra, które jest wysoko cenione (skarpetki z oposów są spoko ;) ), jednak w środowisku naturalnie pozbawionym drapieżników stały się wielkim zagrożeniem dla ptaków.
Pojawia się słońce.
My już w słońcu, szczyty nad jeziorem jeszcze w cieniu.
Idziemy dalej i spotykamy kolejnych przedstawicieli gatunku inwazyjnego. Tym razem są to króliki.
Wychodzimy z lasu gdzieś na wysokości ok. 750 m i mamy okazję zobaczyć Ben Lomond. Szczyt jest częściowo pokryty śniegiem, jednak nie ma go dużo. Leży głównie na mniej nasłonecznionych zboczach.
Powoli zdobywamy wysokość, a za plecami mamy jezioro ze szczytami po jego drugiej stronie.
Po osiągnięciu łagodnej bocznej grani, będziemy nią iść na przełęcz Ben Lomond Saddle (ok. 1300 m n.p.m.) i dalej na szczyt. Klimaty jak w Tatrach Zachodnich.
Ben Lomond
Widać łagodny Peninsula Hill po lewej stronie i strome szczyty w tle.
Widok na Alpy Południowe po drugiej stronie Ben Lomond Saddle.
Widok na jezioro Lake Wakatipu. Jest to jezioro polodowcowe o kształcie odwróconej litery "N", które warto zobaczyć chociażby na mapie. Jest jednocześnie najdłuższym jeziorem Nowej Zelandii. Ma długość 80 km, jego głębokość dochodzi nawet do 420 metrów, a dno znajduje się na głębokości -110 m p.p.m. Gdyby tylko Alpy nie odgrodziły go od morza, byłby to kolejny fiord.
Queenstown widać "po naszej" stronie jeziora.
Cecil Peak (1978 m n.p.m.) piętrzy się wprost nad wodami jeziora.
Szczyt Ben Lomond słynie z pięknej panoramy, co w takich warunkach musimy tylko potwierdzić. Warto się na niego wybrać, bo widoki miażdżą.




Lotnisko w Queenstown.
Jezioro jest ogromne.
Fajne te widoczki.

Schodzimy. Na wieczór mamy zaplanowane inne atrakcje w mieście ;)
Gdy szliśmy rano w górę, zastanawialiśmy się, dlaczego ten szlak był jeszcze kilka dni temu zamknięty z powodu liczenia kóz. Trochę się z tego naśmiewaliśmy, jednak kozy żyją tam naprawdę. Jest to kolejny gatunek inwazyjny, który Nowozelandczycy starają się kontrolować.

Na koniec wycieczki mamy jeszcze taki fajny widok.

Queenstown jest miastem położonym w południowo-zachodniej części Wyspy Południowej Nowej Zelandii. Pierwsi Europejczycy zamieszkali nad jeziorem Lake Wakatipu w roku 1860. Wcześniej zamieszkiwali w tym rejonie Maorysi, jednak w czasie przybycia osadników rejon był już opuszczony.
Queenstown to obecnie jedno z bardziej znanych nowozelandzkich miast i kurortów, i to nie tylko w tym kraju. Jest to duży ośrodek narciarski, rowerowy, turystyczny czy też po prostu jako miejsce do spędzenia czasu w mniej aktywny sposób, gdzieś na mieście. Niedaleko jest też duży region winiarski.
Jeśli będziemy szukać czegoś do zjedzenia, to warto wybrać się do burgerowni Fergburger. Jest to najbardziej znana knajpa z tego rodzaju kanapkami, aczkolwiek nie jedyna. W wielu zestawieniach i materiałach promocyjnych przedstawiana jest jako miejsce, w którym możemy zjeść najlepsze burgery w Nowej Zelandii. Chociaż lecieć po nie specjalnie z Polski, to nie polecam. Można jeszcze coś przy okazji zwiedzić ;) Idąc do niej trzeba się nastawiać na duże kolejki. My byliśmy tam poza sezonem, a i tak dłuższą chwilę musieliśmy poczekać na swoją kolej. W sezonie to dopiero trzeba się nastać.

Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/nExuoECytNSesEow5

Komentarze

  1. Waruneczki zastałeś zacne. Faktycznie, jest data. Ja nie dojrzałem z "tych nerwów" 😎

    OdpowiedzUsuń
  2. W ogóle bym nie pomyślała, że w Nowej Zelandii jest tyle gatunków inwazyjnych i stanowi to naprawdę spory problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Europejczycy przywieźli ze sobą całkiem sporo zwierząt. Większość celowo, które stały się dużym problemem w momencie, gdy znalazły się na wolności. Pokazuje to, jak natura potrafi zadbać o równowagę w przyrodzie - w normalnych okolicznościach.

      Usuń

Prześlij komentarz