Terenowy Szef Kuchni poleca Budniki

Biwakować można na różne sposoby. Można spać w namiocie, pod tarpem, w wiacie czy nawet po prostu pod gołym niebem. Podobnie jedzenie w terenie można przygotować na kilka sposobów: zalać liofa, ugotować coś na kuchence, czy po prostu upiec kiełbasę na ognisku. Ale co będzie, jeśli zabierze się ze sobą kociołek i postanowi zostać terenowym szefem kuchni?

Czwartek, 3 października 2024

Karpacz, , Budniki

Plan na wyjazd był prosty. Wziąć jedzenie, kociołek (nowy zakup, czas na pierwsze użycie w terenie) i po pracy pojechać w góry i spędzić noc w terenie. Na początek chciałem spać w jak najbardziej komfortowych warunkach, więc zależało mi na noclegu w wiacie. Do tego prognozy były mało zachęcające, bo miało padać niemal cały czas. Dlatego też trasa miała być krótka, zatem Budniki wydają się bardzo dobrą lokalizacją do sprawdzenia nowego wyposażenia.

Wysiadam z busa w Karpaczu i ruszam w las. Na początek mijam Krucze Skały. Jest to fajny rejon wspinaczkowy, ale turystycznie także jest całkiem ciekawy. Mam jednak wrażenie, że powoli zarasta.

Potem kawałek bez szlaku na skróty, ale za to parę grzybów zebrałem, będą na obiad ;)
Wędrówka nabiera typowo jesiennego klimatu. Wilgotno, mokro, ale na szczęście jeszcze nie pada.
Zmienia się to jakieś pół kilometra przed Budnikami, ale nie zatrzymuję się, tylko przyśpieszam kroku, by schować się w wiacie.

Budniki to dawna osada w Karkonoszach, założona w okresie wojny trzydziestoletniej, położona nad potokiem Malina na północnym zboczu Kowarskiego Grzbietu. Wioska, dzięki swojemu położeniu, charakteryzowała się brakiem słońca w okresie jesienno-zimowym, które w niektórych miejscach osady, nie było widoczne nawet przez 113 dni w roku.
Po II Wojnie Światowej prowadzono w tym terenie poszukiwania rud uranu, a domy zostały opuszczone. Obecnie po zabudowie nie ma praktycznie śladu, a o dawnych budynkach przypominają tablice.
Wiata, która daje mi schronienie przed deszczem i zapewni komfortowe miejsce na nocleg. Niestety, w kilku miejscach dach przecieka, więc trzeba mieć to na uwadze będąc w większej grupie.
Jako że wszystko jest mokre i ciągle kropi, trochę czasu muszę poświęcić na przygotowanie drewna na ognisko. Przynieść drewno, pociąć, połupać i naszykować. Do tego przygotować trójnóg do zawieszenia kociołka. To też zajęło mi trochę czasu, bo robię to pierwszy raz i dopiero odkrywam najlepsze patenty ;)
Ale się udało, ogień płonie, mogę zająć się szykowaniem składników na gulasz.
Wszystko leci do kociołka, a ja mogę schować się przed deszczem w wiacie. Czytam w spokoju gazetę, a w tym czasie zawartość kociołka powoli się dusi. Musze tylko pamiętać, by od czasu do czasu dołożyć jakiś kawałek drewna do ogniska.
Tradycyjne zdjęcie jedzenia, ale w nowej formie ;)
Taki widok ma zupełnie inny klimat, niż pieczenie kiełbasy czy karkówki na ruszcie.
Ten zapach :)
Jest i obiad. Zupełnie nowa jakość jedzenia na biwaku ;) Dzisiaj szef kuchni serwuje "Gulasz na zielono".
Długo nie siedzę, bo poprzednią nockę spędziłem w pracy, więc koło 21 idę spać.

Piątek, 4 października 2024

Budniki, , Kowary

Gdy rano się budzę, dalej pada jednostajny deszcz, ale chyba mocniej niż wczoraj. Do tego przyszły chmury i cała okolica zasnuta jest mokrą mgłą. Budzika nie nastawiałem, bo się nie śpieszę, w planie mam tylko zejście na autobus do Kowar. Chciałem jeszcze poszukać grzybów, ale pada, więc odpuszczam. Jedynie jedna kania wpada do plecaka, bo sama rzuciła się oczy ;)
Widok na świat ze śpiwora.
Tak oto minął mi pierwszy wyjazd z kociołkiem. Można powiedzieć, że z turysty przekształcam się w bushcraftowca ;) Na szczęście w pełni mi to nie grozi, bo cenię sobie lekki ekwipunek i wygodę, a prawdziwy bushcraft charakteryzuje się czymś innym ;)

W każdym razie samym tematem gotowania w kociołku zainteresowałem się zeszłej jesieni, zacząłem już nawet szukać odpowiedniego kociołka. Temat rozeznałem, ale do zakupu wtedy nie doszło. W tym roku powiedziałem Kasi, że jesienią postaram się dalej aktywnie spędzać czas w górach. A że moknąć za bardzo nie lubię, to zamiast długich tras, postawiłem na wyjazdy biwakowe z kociołkiem ;) Po jednym za wiele nie mogę powiedzieć, ale kilka spostrzeżeń już mam.
Plecak jest zdecydowanie cięższy, niż podczas zwykłego wypadu. Dochodzi kociołek (Tatonka Kettle 2,5L + uchwyt Fox Outdoor do trójnogu) oraz jedzenie w formie warzyw. Piłę i większy nóż i tak ze sobą woziłem, ale bez takiego sprzętu mogłoby być ciężko ogarnąć trójnóg do zawieszenia kociołka. Przygotowanie jedzenia zajmuje zdecydowanie więcej czasu niż zwykłe upieczenie kiełbasy, czy przygotowanie mięsa na grillu. Ale na takie krótkie, jesienne wypady jest spoko opcją, bo i tak za wielu atrakcji podczas długich wieczorów nie ma, a tak mam zajęcie. Trzeba pamiętać, by zabrać przyprawy, bo gulasz bez soli nie będzie najlepszą kolacją (ja przyprawy miałem).

Na pewno jeszcze kilka razy postaram się pojechać z kociołkiem w teren, bo parę pomysłów na potrawy mam do wypróbowania w wersji terenowej, a do tego muszę udoskonalić samo przygotowanie stanowiska kuchennego.




Lubię wiedzieć, że moje wpisy są przydatne, albo chociaż miło się je czytało ;) Dlatego każdy komentarz cieszy (nawet krótki).

Zawsze możesz też postawic kawkę :)
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze

  1. Terenowy Szefie Kuchni, miejsce na taki posiłek znakomity. Gulaszem na zielono poszczułeś, oj poszczułeś :)) Dobrze wiedzieć, że z głodu na wspólnej wyrypie z Tobą nie zginę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nakarmię, napoję, tylko czasu na przygotowanie trzeba więcej przeznaczyć ;)

      Usuń
  2. Konkurencja dla Okrasy lub Makłowicza się szykuje :) Czasem jednak warto coś zmienić w biwakowej diecie. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam jeszcze parę ciekawych pomysłów na urozmaicenie biwakowej diety, ale to raczej też tylko przy okazji specjalnego wypadu kulinarnego ;)

      Usuń
  3. No to widzę kolejny krok - brawo. Ja po ostatnich doświadczeniach z cenami w schroniskach, myślę jak by tu brać coś w teren i samemu pichcić, ale jak najmniejszą wagą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc pozostaje chyba tylko kuchenka gazowa + jakiś garnek z powłoka ceramiczną/inną nieprzywierającą. To całkiem spoko opcja, by coś normalnego przygotować na szlaku. Wtedy jedynie sporym kosztem są zakupy kartuszy gazowych, ale i to da się mocno ograniczyć i jeszcze poprawić komfort gotowania, poprzez samodzielne nabijanie kartuszy propanem (producenci zabraniają, ale można to spokojnie robić).

      Inna opcja to po prostu jakieś jedzenie jedynie do zalewania wrzątkiem. Takie coś da się samemu też przygotować, co ogranicza koszt, ale na pewno jest to wtedy menu ograniczone.

      Usuń
    2. Zdecydowanie kuchenka, bądź myślę nad jakimś rusztem i mięso grillować (albo i warzywa). Lub garnek na ogień. Co do zalewania wrzątkiem - od czasu do czasu kubek ok, zupka chińska też ok, lub liofizat - ale to na krótką metę. Niemniej do wiosny mam czas o czym myśleć.

      Usuń
    3. Zalewane to mogą być nie tylko zupki chińskie i liofy. Ja praktykuję też kuskus czy ziemniaki suszone. Robię gotową mieszankę z przyprawami i w terenie tylko wsypuje do kubka i zalewam.

      Usuń
  4. Czytam, oglądam "i ten zapach" i mi ślinka cieknie ;) Fajny pomysł, coś nowego. Po zmęczeniu i na świeżym powietrzu smakuje najlepiej. :D Ja na razie jestem z teamu kiełbasy 😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. po zmęczeniu nie wiem, czy by mi się chciało jeszcze tak bawić w przygotowania ;) Ale może, to kwestia wprawy i byłoby szybciej. Będę ćwiczyć ;) Na zmęczeniu "team kiełbasa" jest najlepszy :D

      Usuń
  5. Ja akurat też tym razem byłem w podobnych klimatach i zupy z kociołka szamałem, niezwykła zbieżność ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lata temu w czasach górskiej młodości, kociołek w terenie po za tatrzańskim był wyposażeniem podstawowym. Do tego woziliśmy benzynowego juwla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się cieszę, że obecnie podstawową formą gotowania w terenie jest kuchenka gazowa. Jest mniejsza, lżejsza i wygodniejsza w użyciu niż kociołek. Sam kociołek nie jest dla mnie zupełną nowością, bo na obozach harcerskich używaliśmy.

      Generalnie jak pomyślę ile ważyły kiedyś rzeczy zabierane w góry, to teraz jest lepiej ;)

      Usuń
  7. Oj trzeba będzie się umówić na jakąś ustawkę w górach. Chętnie skosztuję dań terenowego szefa kuchni! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oferta wiatingu z pełnym wyżywieniem skusiła :D Może na jakiś "zimak" uda się zgrać w tym roku?

      Usuń

Prześlij komentarz