Tongariro Northern Circuit

Tongariro Northern Circuit, to jeden z nowozelandzkich Great Walks. Prowadzi przez wulkaniczny teren Tongariro National Park. Pętla wiedzie dookoła Mount Ngāuruhoe, a w jednym etapie przechodzi pomiędzy czynnymi wulkanami. Tamten odcinek jest na tyle ładny, że można przejść tylko ten fragment w formie jednodniowej trasy Tongariro Alpine Crossing. Fakt, to co najładniejsze się zobaczy, ale czego się nie zobaczy? Dlatego też my wybieramy wersję dłuższą, do tego z dodatkami ;)

Czwartek, 9 lutego 2023

Po wędrówce przez Mount Taranaki i powrocie do New Plymouth, czas udać się do kolejnego punktu programu. W tym celu najpierw jedziemy autobusem do National Park. Taką nazwę nosi miejscowość, skąd będziemy ruszać na szlak. Po drodze mamy jedną przesiadkę, więc chwilę mamy okazję pozwiedzać Te Kuiti.

Jest też okazja do opisania jak wyglądały nasze zabrane bagaże. Mieliśmy jedną dużą walizkę na kółkach i plecak 38l (jego wymiary nie mieściły się jako podręczny) jako bagaż rejestrowany, oraz mniejszy plecak 32l i torbę jako bagaż podręczny. Mieliśmy też mały szmaciany plecak "na miasto", ale on normalnie leżał spakowany w jednej z toreb.
Uważam, że taki system jest najlepszy, jeśli nie zakładamy ciągłej wędrówki ze wszystkim, a właśnie kilka wypadów z jakąś bazą. Plecaki wiadomo, w coś trzeba się spakować w teren, ale czemu jedna duża torba? Pozwala spakować do środka wszystkie zbędne podczas trekkingu rzeczy i zostawić je w backpackersie. W Nowej Zelandii jest to normalna praktyka, że turyści śpią gdzieś jedną noc, potem ruszają na kilkudniową wędrówkę, po czym wracają znów na nocleg. A w międzyczasie przecież nie wszystko jest potrzebne, więc bezpłatnie można zostawić bagaż do swojego powrotu. Taka duża torba jest do tego najwygodniejsza, bo pojemna i zamykana.

Nocleg mamy w National Park Backpackers. W pobliżu hostelu można znaleźć parę knajpek z jedzeniem oraz stację benzynową z małym sklepem. I to jedyne miejsce, gdzie od biedy da się uzupełnić zapasy, aczkolwiek lepiej zrobić to z wyprzedzeniem, bo nie jest to sklep z bogatą ofertą.

Piątek, 10 lutego 2023

National Park to taka miejscowość, z której startuje się na wycieczki w rejon Tongarino. Jednak trzeba jeszcze dostać się do podnóża tych gór np. do Whakapapa Village. Nie jest to problemem, bo kursują tam Shuttle Busy, którymi za 30 NZD w jedną stronę można dostać się na start szlaku. Jest też opcja wybrania dojazdu na Tongarino Alpine Crossing, który zaczyna i kończy się w innym miejscu.
Widok na Mount Ngauruhoe z busa.
Tongariro Northern Circuit to trasa w formie pętli, mająca 45 km długości, podzielona na 3-4 etapy dzienne. Wszystko zależy od naszych możliwości i chęci na pokonywanie dziennych odcinków. No i dostępności noclegów, bo chaty na Great Walks są mocno oblegane i konieczna jest wcześniejsza rezerwacja. Robiąc to z odpowiednim wyprzedzeniem można raczej dowolnie wybierać terminy, ale na ostatnią chwilę to jest już raczej niemożliwe. Podczas naszej wędrówki wszystkie miejsca w schroniskach były zarezerwowane. My szliśmy z noclegami w namiocie pod chatami. Taką wersję wybraliśmy na przejście tego szlaku, bo w jednym ze schronisk nie było już miejsc jak robiliśmy rezerwacje.
Z rzeczy wartych wspomnienia jest też fakt, że szliśmy odwrotnie, niż to w oficjalnym przewodniku proponują. Nie jest to problemem w samym przejściu, a taka wersja jest bardziej praktyczna w przypadku dojazdu Shuttle Busem. Oficjalny pierwszy etap ma 9,4 km, praktycznie po płaskim, a nie bardzo jest jak go połączyć z drugim, jeśli chce się jeszcze trochę pochodzić po okolicy na atrakcje dodatkowe, bo wtedy już wyjdzie za duży dystans i trzeba będzie iść po ciemku. Jeśli jednak zakładać będzie się tylko przejście głównego szlaku, to bez problemu można iść wedle oficjalnej rozpiski.

Ruszamy z Whakapapa Village w kierunku Waihohonu Hut. Początkowo przez łąki, później terenem podmokłym, ale butów nie moczymy, bo idzie się po podestach.
Tongariro Northern Circuit wiedzie w większości terenem ponad granicą lasu. Jedynie krótki odcinek idzie wśród drzew, ale jest on na tyle krótki, że można go pominąć. Ma to plusy w postaci widoków, które są cały czas (o ile nie ma chmur), ale też minusy, że wieje, a jak pada, to mokniemy od razu.
Po drodze są też toalety przy szlaku. Na oficjalnej mapie szlaku są nawet zaznaczone.
Pierwszą atrakcją na naszej trasie jest wodospad Taranaki Falls, mierzący 20 metrów. Woda spada z płaskowyżu utworzonego przez zastygłą lawę andezytową, która wypłynęła z wulkanu Ruapehu 15 000 lat temu.
Z góry dobrze widać próg, z którego spada strumień.
Szlak wiedzie pośrodku między wulkanami Te Ruapehu na południu i Tongariro na północy. Te Ruapehu kryje się w chmurach.
Mount Ngauruhoe, który jest najwyższym wierzchołkiem w grupie Tongariro, także jest zasłonięty przez chmury.
Dalszy szlak wiedzie takim płaskim, ew. lekko pofałdowanym terenem, wśród niskich traw. Teren wygląda jak ten na zdjęciu powyżej.

W pewnym momencie dochodzimy do odbicia szlaku na Tama Lakes. Są to stare kratery wulkaniczne, których część została wypełniona przez wodę, tworząc obecnie dwa jeziora. Kawałek trzeba podejść, ale zostawiamy plecaki koło szlaku, więc idąc na lekko nie odczuwamy tego przewyższenia.
Lower Lake spotykamy najpierw.
Tu szlak już nie jest przygotowany, ale trudności nie ma i przy dobrej widoczności nie można się zgubić.
Upper Lake jest wyżej. Jak widać na tablicy informacyjnej, powstał w miejscu dwóch kraterów. W tle Ngauruhoe.

Lower Lake i Ruapehu w tle.
Wracamy do plecaków i ruszamy dalej w stronę schroniska. Chmury podnoszą się, dzięki czemu coraz lepiej widać Ngauruhoe, która grała Orodruinę/Górę Przeznaczenia w filmie Władca Pierścieni.
Dalej mamy płaskie bagna, ale podesty ułatwiają wędrówkę.
Fajny widok na Ngauruhoe.
Przechodzimy przez wyschnięte koryta potoków. Pewnie wiosną, gdy śniegi topnieją, przejście tego odcinka może być wręcz niemożliwe.
Widać duży wpływ wody na tutejszy krajobraz.

Z głównego szlaku można odbić do historycznej chaty Waihohonu Hut, która obecnie pełni funkcję muzealną. Nie można w niej spać, ale jest możliwość zobaczenia, jak kiedyś wyglądały chaty dające schronienie wędrowcom.

Współczesna Waihohonu Hut znajduje się kawałek dalej, nad dużym strumieniem. Jest to nowoczesna chata, oddana do użytku w 2010 roku. Ma panele słoneczne i ciepłą wodę. W środku widać od razu, że jest to chata w nowoczesnym stylu.
Ledwo weszliśmy do środka, na zewnątrz zaczęło lać. To nie był deszczyk, tylko istna ściana wody. Dlatego też dłuższą chwilę spędzamy na gotowaniu herbaty i czegoś do jedzenia. Gdy przestało padać, zwijamy się do dalszej trasy. Niestety, po chwili pada znowu, ale na szczęście nie tak mocno jak wcześniej. Kasia nie chce jednak wracać, więc chwilę musimy pomoknąć.
Wulkaniczna pustynia. W miejscach, gdzie nie ma przygotowanej ścieżki, szlak oznaczony jest tyczkami.
Pojawiło się słońce, które oświetla głębokie koryta strumieni.
Widok kojarzy mi się z pustynią, chociaż chyba nie tylko mi, bo ten obszar nosi nazwę Rangipo Desert (Pustynia Rangipo).

Oturere Hut i nasz zielony namiot przed nim.
Pył wulkaniczny jest na tyle drobny, że podczas wędrówki wpada wszędzie. Widać to nawet po śpiworach, które ma się chęć wyprać po wyjeździe. Plusem tego pyłu jest fakt, że mokre buty szybko wysychają podczas marszu w takim terenie ;) Trzeba tylko uważać, by nie kłaść na nim mokrych rzeczy, bo zaraz pył się przyklei i zostaną po nim ślady.

Sobota, 11 lutego 2023

Pogoda od rana jest bardziej pochmurna niż wczoraj. Widoki są bardziej zasłonięte, więc zastanawiamy się, na ile uda nam się zrealizować nasze plany na atrakcje dodatkowe. Ale o tym będziemy myśleć później, bo jeszcze trochę wędrówki nas czeka.
Spod schroniska widać spory wodospad, ale do niego nie schodzimy. Mam wrażenie, że wodospady ładniej wyglądają z pewnej odległości niż z bliska.
Zwijamy się powoli, więc po 9. możemy zrobić kilka zdjęć pustego już schroniska. Wygląda klasycznie, jak na chatę w kategorii "Great Walks" przystało. Jak dla mnie wiele się nie różnią od kategorii "Serviced huts", ale ta ma stałego opiekuna. Codziennie wieczorem robi on krótką pogadankę dla nocujących nt. prognozy pogody na następny dzień, jakichś informacji o okolicznych atrakcjach i utrudnień na szlaku.
Ruszamy w górę doliną Oturere Valley, początkowo dosyć łagodnie, ale chmury i tak nas pochłaniają.
Dolina pokryta jest ostrymi i postrzępionymi formami wulkanicznymi, pochodzącymi z erupcji Red Crater (pobliski wulkan).
Mgły dodają dużo uroku okolicy podczas przejścia. Ukazał się też stożek Mt Ngauruhoe.
Koniec Doliny Oturere chowa się w chmurach.
Chmury się rozwiały, a my możemy spojrzeć do tyłu, co przeszliśmy.
Czeka nas teraz strome podejście na Emerald Lakes (Szmaragdowe Jeziorka).
Te białe opary na pierwszym planie, to nie chmury, a efekt aktywności wulkanicznej - fumaroli. Śmierdzi jajem ;)
Jest i Szmaragdowe Jeziorko.
Tutaj liczba spotykanych turystów wielokrotnie się zwiększa, a związane jest to z połączeniem się trasy Tongariro Northern Circuit z Tongariro Alpine Crossing. My też postanawiamy kawałek odbić na tą drugą, by zobaczyć z bliska Blue Lake (Błękitne Jezioro). Żeby nie nosić niepotrzebnie plecaków, zostawiamy je pod jednym z kamieni i ruszamy na lekko przez Central Crater (Krater Centralny).
Krater Centralny nie jest prawdziwym kraterem wulkanicznym, a jedynie obszarem wypełnionym przez lawę z okolicznych wulkanów. Widać ciemną warstwę najmłodszej zastygłej lawy z erupcji Red Crater.
Blue Lake wypełnia stary otwór krateru.
Chwilę spędzamy przy jeziorze i zaczynamy powrót nad Szmaragdowe Jeziorka. Ładnie widać Red Crater.
Emerald Lakes (Szmaragdowe Jeziorka) z góry prezentują się jeszcze lepiej niż z bliska.
Podejście na Red Crater jest męczące i wymaga uwagi. Spowodowane jest to tym, że wchodzi się stromą grzędą, po luźnych kamieniach, pyle i scorii. Do tego większość osób tędy schodzi, a podczas schodzenia często jakieś kamyki lecą w dół. Na szczęście nie jest to długi odcinek, a same ściany krateru są już bardziej stabilne.
Emerald Lakes i widoczna z prawej strony dolina Oturere Valley.
Nazwa Red Crater (Czerwony Krater) pochodzi od głębokiej czerwieni i brązu, które dominują w kolorystyce krateru, spowodowanej dużą zawartością utlenionego żelaza w skale. Powstał ok. 3000 lat temu i cały czas jest aktywny.

Kawałek od Red Crater, przy początku zejścia do Krateru Południowego (South Crater), było kiedyś odbicie szlaku Mount Tongariro Summit Route. Szczyt (i ścieżka) dalej tam jest ;), ale oficjalnego szlaku już nie ma. Jest to spowodowane tym, że szczyt Tongariro był dla Maorysów święty, więc wejście na górę jest niezalecane, ale nie znaczy, że zabronione. Tłumaczenie tej zawiłości po angielsku to dopiero brzmi komicznie ;)
Tak więc po dłuższym czasie ruszamy dalej Tongariro Northern Circuit w dół do Krateru Centralnego, mając już ładne widoki, gdyż chmury się całkiem rozwiały.

Dlaczego po dłuższym czasie? Bo wejście na Mount Tongariro jednak chwilę zajmuje. Ale o tym będzie w kolejnym wpisie.
Strome i wymagające w górnej części zejście sprowadza nas na South Crater (Krater Południowy), który też nie jest prawdziwym kraterem, a jedynie obszarem wypełnionym przez lawę z okolicznych wulkanów.
Z dna krateru świetnie widać stożek Mount Ngauruhoe.
Szlak przechodzi przez zupełnie płaski Krater Południowy do przełęczy Mangatepopo Saddle. Z jej rejonu kiedyś też był szlak, którego obecnie nie ma. Prowadził na Mt Ngauruhoe, jednak w 2017 roku oznakowanie szlaku zostało usunięte, podobnie jak miało to miejsca ze szlakiem na Tongariro. Wejście na górę obecnie nie jest zabronione, a jedynie niezalecane, więc w kolejnym wpisie zobaczycie, jak wygląda okolica z filmowej Góry Przeznaczenia.

Tymczasem schodzimy do doliny Mangatepopo Valley przez Devil's Staircase (Diabelskie Schody). Jest to system drewnianych stopni, którymi schodzi się stromo około 200 metrów do doliny wypełnionej zastygłą lawą. Najmłodsze, najciemniejsze strumienie lawy, pochodzą z erupcji Ngauruhoe z lat 1949 i 1954.
Stromy próg doliny, a w tle Ngauruhoe.
Od szlaku odbija krótki szlak do źródeł Soda Springs i małego wodospadu.
Idąc doliną Mangatepopo Valley widać zmieniającą się roślinność, która powoli stara się porastać obszar wulkaniczny.
Głęboko wcięte koryto strumienia, podobnie jak te widziane wczoraj na Rangipo Desert, ale tutaj rośliny już się zadomowiły i krajobraz nie jest pustynny.
Ngauruhoe i Pukekaikiore z przodu. Jest to jeden z starszych stożków wulkanicznych w rejonie Tongariro. Obecnie jest już mocno zerodowany, częściowo też zniszczony podczas epoki lodowcowej, kiedy to Mangatepopo Valley wypełniona była przez lodowiec.
Długi dzień wędrówki kończymy w Mangatepopo Hut, koło której rozkładamy namiot i chowamy się do środka, by coś zjeść.

Chowanie się do środka ma pewne uzasadnienie, bo właśnie dzisiaj w Nową Zelandię uderza od północy Cyklon Gabrielle (początkowo cyklon 3 kategorii, ale po spotkaniu lądu, szybko zaczął tracić na sile). U nas dzisiaj i jutro w dzień ma jeszcze nie padać, ale wiać już zaczęło. Ma to też swoje przełożenie na obłożenie chaty, która jest praktycznie pusta. Jak widać osoby, które zarezerwowały w niej nocleg, zrezygnowały z przyjazdu, bo przejście przez najwyższe, odsłonięte partie szlaku byłoby bardzo trudne i ryzykowne. Nam udało się bardzo dobrze trafić w warunki.

Niedziela, 12 lutego 2023

Rano zwijamy się i zaczynamy zejście do Whakapapa Village, skąd będziemy mieć Shuttle Busa do National Park.
Do przejścia mamy 9,4 km, bez większych przewyższeń, więc nie zmęczymy się. Towarzyszy nam wiatr i widoki na w pełni widoczny Masyw Ruapehu. Do tej pory cały czas jego wierzchołki chowały się w chmurach.
Większość dzisiejszej trasy nie przedstawia problemów, a trudniejsze i podmokłe odcinki ułatwione są podestami, ale trafiło się też jedno większe, błotniste i strome zejście.
Mt Ngauruhoe już ponownie schowało się w chmurach.
W Whakapapa Village mamy jeszcze parę godzin do busa, więc możemy zobaczyć darmową wystawę w Tongariro National Park Visitor Centre oraz przejść się krótkimi szlakami po lesie w okolicy.

Wracamy do backpakersa w National Park i po ugotowaniu obiadu zaczynamy zastanawiać się nad kolejnymi dniami na Wyspie Północnej. Nie to, że nie mamy planów - mamy, łącznie z samolotem z Wellington do Christchurch za dwa dni, ale trochę je komplikuje Cyklon Gabrielle.
Poniedziałek, 13 lutego 2023

Autobus do Wellington mamy po południu, wiec w poniedziałek rano planowaliśmy przejść się po okolicy, ale ulewa z wiatrem nas od tego zniechęciła. Na szczęście National Park Backpackers ma na to rozwiązanie w postaci ścianki wspinaczkowej, można się powspinać w deszczową pogodę.
Nadejście cyklonu Gabrielle oznacza coś więcej niż tylko słabe warunki na spacery po okolicy. Obecnie większość lotów na wyspie Północnej jest odwołana, pociągi nie jeżdżą (zastanawialiśmy się wcześniej, czy nie jechać koleją, ale na szczęście wybraliśmy autobus), połowa autobusów nie kursuje. Gdy rano siedzieliśmy w hallu backpakersa, to obsługa pytała się wszystkich oczekujących, na jaki kurs czekają, by powiedzieć, czy przyjedzie, czy też został odwołany. Na szczęście nasze kursowały. Z około godzinnym opóźnieniem, ale przyjechał i nasz autobus, a drugi nawet czekał na nas z przesiadką w Bulls. Pomimo, że przewoźnik nazywa się Intercity ;)

Wtorek, 14 lutego 2023

Niestety ze zwiedzania Wellington, które jest stolicą Nowej Zelandii za wiele nam nie wyszło, ze względu na pogodę. Więc tylko pochodziliśmy po rejonie centrum i poszliśmy zwiedzić Museum of New Zealand / Te Papa Tongarewa. Jest to muzeum historii Nowej Zelandii, do którego wstęp jest darmowy. Dodatkowym plusem jest fakt, że w środku nie wieje i nie pada ;) Zwiedzanie wystawy zajmuje sporo czasu, ale warto. Ile to potrafi zająć czasu, niech świadczy, że po 3 godzinach skończyliśmy oglądać jedno piętro (jak się później okazało jednak nie całe). Na szczęście kolejne dwa już są mniejsze. Musieliśmy sobie zrobić przerwę na obiad, by mieć siły na dalsze zwiedzanie.
Z ciekawostek, to w Wellington chodniki w centrum są zadaszone przez daszki wystające z budynków. Przejścia dla pieszych też są chronione przed deszczem, np. w formie daszków na wysepce na środku przejścia. Myślę, że tam jednak pada często, patrząc po takich udogodnieniach ;)
Na dworcu kolejowym można spotkać peron 9 i 3/4, co nawiązuje do pewnej znanej książki ;)

Na szczęście cyklon okazał się słabszy niż się początkowo wszyscy spodziewali, więc kolejnego dnia udało nam się polecieć do Christchurch na Wyspie Południowej.

Komentarze

Prześlij komentarz