Adelaida - Australia w drodze do Nowej Zelandii


Urlop w roku 2023 spędziliśmy z Kasią w Nowej Zelandii. Zanim jednak zaczęliśmy wędrowanie po Kraju Długiej Białej Chmury (maor. Aotearoa) musieliśmy jakoś do niego dolecieć. To trochę czasu zajmuje, można wybrać różne warianty: szybsze (droższe), wolniejsze (tańsze), ale w każdej z tych opcji warto dobrze wykorzystać czas między lotami.

Piątek, 3 lutego 2023

Lecieliśmy Qatar Airways do Auckland, a po Nowej Zelandii już linią lokalną Air New Zealand. Czasowo prezentowało się tak: Warszawa 01.02 15:45 do Doha 23:10, Doha 02.02 1:45 do Adelaidy 03.02 6:55, Adelaida 03.02 18:35 do Auckland 04.02 1:15, Auckland 7:55 do New Plymouth 8:45 - wszystkie godziny w czasie lokalnym.

W ten sposób pojawiamy się w Australii. Mamy tutaj do dyspozycji cały dzień, 12 godzin, więc zamiast spędzać je na lotnisku, postanawiamy pozwiedzać miasto. Mogliśmy prawie od razu polecieć do Auckland, jednak taki wariant podróży był droższy ponad 1000 zł. Wolimy jednak poszukać kangurów w Adelaidzie ;) , a zaoszczędzone pieniądze zostawić na później. Zresztą, nie często jest okazja zobaczyć Australię, więc to tylko dodatkowa atrakcja.

Na wstępie mała uwaga praktyczna. Gdy leci się do Nowej Zelandii Polacy nie potrzebują wizy przy pobycie turystycznym do 3 miesięcy. Trzeba jednak zarejestrować się w NZeTA (New Zealand Electronic Travel Authority) przed rozpoczęciem podróży do Nowej Zelandii. Najlepiej zrobić to z poziomu aplikacji w telefonie, bo wtedy kosztuje to 17 NZD.
Jednak, jeśli w trakcie podróży wypada nam przesiadka w Australii, która trwa ponad 8 godzin, potrzebujemy również wizy australijskiej. I to niezależnie czy chcemy wyjść na miasto, czy przeczekać ten czas na lotnisku. Warto o tym wiedzieć, by nie zdziwić się w czasie odprawy na lotnisku. Wiza australijska jest bezpłatna, wniosek o nią składa się online, jednak warto dobrze wybrać wersję wizy, o którą się ubiegamy. Dla obywateli Polski najlepszą opcją jest "eVisitor (Subclass 651)", która uprawnia do pobytu na terenie Australii do 3 miesięcy. Polecam właśnie tą, gdyż jej przyznanie trwa najkrócej. Mimo, że wg opisu na różnych stronach polecają "Transit visa (Subclass 771)" - jej wydanie trwa jednak zdecydowanie dłużej i potrzebne jest dużo więcej dokumentów przy jej składaniu.

Doha wita nas dużym misiem na terminalu.
Na lotnisku w Adelaidzie odbieramy bagaże i zostawiamy je w automatycznych skrytkach bagażowych, które można znaleźć na parkingu. Warto kupić całodniowy bilet na komunikację miejską - informacje na stronie Adelaide metro.

Jedyne kangury jakie spotkaliśmy na swojej drodze.
Zwiedzanie miasta realizujemy w opcji na spontanie. Mamy ze sobą wgraną mapę w aplikacji mapy.cz i szukamy, gdzie by tu pójść. Częściowo pogoda trochę zniechęca do chodzenia, ale jakoś trzeba się przyzwyczajać do nowozelandzkiej aury ;) Mimo że tutaj jest środek lata, pogoda jest bardziej jesienna. Kilkanaście stopni i pada deszcz, więc chodzimy w bluzach i kurtkach.

St Peter's Cathedral

Australian Lutheran College

Grey-headed flying fox, czyli największy australijski nietoperz. Jego rozpiętość skrzydeł dochodzi do jednego metra. W miejskim parku jego kolonia zajmowała całe wielkie drzewo.

Zachodzimy również do Adelaide Botanic Garden (Ogrodu Botanicznego), do którego wstęp, podobnie jak do ogrodów botanicznych w Nowej Zelandii, jest bezpłatny. Dotyczy to również muzeum czy budynków na jego obszarze.
Figowiec
Ibis czarnopióry, jest tak popularny, że nazwałem go australijskim gołębiem, gdyż widziałem go tak często, jak gołębie w Polsce.


Palmiarnia

Brachychiton Rupestris (drzewo butelkowe)
Scots Church Adelaide
Katedra św. Franciszka Ksawerego
Kręcimy się jeszcze trochę po deszczowej Adelaidzie, ale powoli zbliża się czas naszego lotu do Nowej Zelandii. Odbieramy bagaże, nadajemy i wchodzimy na pokład samolotu.

Opuszczamy go już w Auckland, największym mieście Nowej Zelandii. Czeka nas jeszcze procedura kontroli bagaży pod kątem czystości biologicznej - czy nie wwozimy nasion/roślin, błota na butach (wszystkie wwożone buty muszą mieć czyste podeszwy, bo inaczej może zostać naliczona opłata za czyszczenie), namiot został zabrany na ozonowanie. Po tym możemy już opuścić terminal przylotów, ale jeszcze nie jedziemy nic zwiedzać, bo pierwszym naszym celem jest New Plymouth i leżący w jego pobliżu Mount Taranaki. Dlatego też wsiadamy w lokalny samolot Air New Zealand.
W trakcie lotu widzimy widmo brockenu. Takiej wersji jeszcze nie miałem na swoim koncie.
Jeszcze uwaga co do transportu z lotniska. W New Plymouth nie działa komunikacja publiczna jeżdżąca na lotnisko, więc trzeba wypożyczyć samochód, zamówić taksówkę, albo transport Scotts Airport Shuttle. Generalnie wszelkiego rodzaju shuttle busy są w NZ bardzo popularne. Warto zrobić rezerwację transportu z wyprzedzeniem, bo na miejscu może się okazać, że nie będzie żadnego kierowcy, jeżeli nie było chętnych na kurs z danego lotu.
Wysiadamy pod Ariki Backpackers, gdzie zostawiamy rzeczy i udajemy się na miasto kupić gaz, zapalniczkę i jakieś jedzenie na najbliższe dni. Najtrudniej z tego było kupić zapalniczkę, którą udało się znaleźć dopiero w jakimś wielkopowierzchniowym sklepie przemysłowym ;)

Backpakers jest blisko Morza Tasmana, więc idziemy też zobaczyć czy są tam plaże. Piaszczystej plaży nie znaleźliśmy, ale z wybrzeża widać wyspy Sugar Loaf Islands , które są najstarszą pozostałością po wulkanie, który kiedyś wznosił się w tym miejscu. Obecnie aktywność wulkaniczna przeniosła się bardziej na południe, ale o tym będzie w następnym, bardziej trekkingowym odcinku.

Koszty lotów:
Warszawa - Adelaida - Auckland: 8650 zł osoba / w dwie strony
Auckland - New Plymount: 115 NZD osoba z bagażami / jedna strona
Wellington - Christchurch: 114 NZD osoba z bagażami / jedna strona
Christchurch - Auckland: 120 NZD osoba z bagażami / jedna strona
Koszty autobusów międzymiastowych:
New Plymouth - Te Kuiti - National Park: 60 NZD osoba
National Park - Bulls - Wellington: 33 NZD osoba


1 NZD = 2,50 PLN

Komentarze

  1. Super urlop. Dużo fajnych informacji, ciekawe czy będzie mi dane kiedyś tam polecieć, bo NZ jest moim wielkim marzeniem, choć mocno schowana w głowie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla widoków polecieć warto. Mimo, że pada często, to gdzie się nie spojrzy, jest ładnie. Tam nawet "zwykły" las jest ładny. Zresztą, trochę widoków będzie w kolejnych częściach :)

      A w oczekiwaniu, zerknij na relacje z wcześniejszego wyjazdu do Nowej Zelandii, bo widoków tam nie brakuje -
      https://www.goryponadchmurami.pl/search/label/Nowa%20Zelandia

      Usuń
    2. Cześć czytałem, ale...sporo tego jest! To dobrze!

      Usuń
    3. Wcześniej byłem tam 3 miesiące, więc trochę wycieczek się zebrało ;)

      Usuń
  2. Bardzo zazdroszczę! I Australię, a w szczególności Nową Zelandię, chętnie bym zobaczyła. Na razie jednak, patrząc choćby na podane przez Ciebie ceny biletów, jest to całkowicie poza moim zasięgiem. Ale pomarzyć można... Czekam na dalsze części!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ceny biletów rzeczywiście mocno straszą, ale na szczęście na miejscu nie jest już tak drogo.

      Usuń
  3. Pojechać nie mogę, to chociaż pooglądam :)) Czekam na kolejny odcinek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kolejnych częściach dopiero będzie co oglądać :)

      Usuń
  4. Ile zajmował sam lot z Dohy do Adelajdy? Jak organizm zniósł tyle godzin w samolocie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Dohy do Adelaidy było 21h40min, ale nie był to jeden lot. W Melbourne mieliśmy przerwę "techniczną" 6h40min, która była spowodowana chyba nocną przerwą w lotach - przylecieliśmy tuż przed północą. Ale podczas tej przerwy nie było możliwości wyjścia na miasto, a jedynie można było pochodzić po terminalu. Więc sam lot Doha - Melbourne trwał jakieś 14h.

      Na pokładzie jest bogata biblioteka filmów do oglądania i muzyki do słuchania. Co prawda, głównie po angielsku, ale jakoś czas mija. Prócz tego można się wyspać ;) Jakoś aż tak nudno dla mnie nie było.

      Usuń
  5. Jestem pod wrażeniem wyprawy, fajnie wykorzystaliście przerwę w podróży taki ogród botaniczny robi wrażenie. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ogród był bardzo fajną opcję na spędzenie czasu podczas deszczowego zwiedzania miasta.

      Usuń

Prześlij komentarz