Ponad Jacks Pass, w śnieżnym świecie Nowej Zelandii



Zima w Nowej Zelandii. To, że śniegu jest dużo, wiedziałem po wycieczce, którą odbyłem 3 dni wcześniej na Mount Isobel 1319 m. Tym razem miałem jechać tylko z Kasią, więc chcieliśmy wypożyczyć rakiety śnieżne, by nasza wędrówka przebiegła w wygodniejszy sposób. Niestety to się nie udało, gdyż wypożyczalni brak, a jedyna jaką znalazłem oferowała wypożyczenie rakiet w pakiecie z... przewodnikiem. Nie skorzystałem i postanowiliśmy, że jakoś damy radę bez nich. Za to z pewnym oryginalnym dodatkiem w plecaku ;-)

Środa, 10 sierpnia 2016

Z Christchurch do Hanmer Springs (odległego o 130 km na północny zachód)jedziemy porannym autobusem. Miejscowość ta, mimo że leży trochę z boku od głównych dróg, jest chętnie odwiedzana. Położona u stóp malowniczych gór słynie głównie z gorących źródeł i basenów termalnych. W okolicy są też trasy narciarskie, ale my, nie zważając na takie atrakcje, wybieramy tradycyjną górską wędrówkę. Po przybyciu na miejsce i ogarnięciu się, gdzie to dokładnie jesteśmy oraz gdzie mamy iść, ruszamy. Początkowo śniegu jest mało, jednak wyżej to się zmieni. Wędrówkę zaczynamy teoretycznie zamkniętą dla samochodów Clarence Valley Road - asfaltową drogą prowadzącą przez Jacks Pass.

Na dole śniegu brak, wyżej pojawia się jego cienka warstwa, by ostatecznie pokryć cały asfalt całkiem konkretną pokrywą śnieżną. Wędrówkę ułatwiają nam świeże ślady kół, które jednak nie dochodzą do samej przełęczy.


Końcówkę podejścia przechodzimy za starymi śladami, częściowo już przykrytymi nową warstwą śniegu, jednak wciąż dobrze widocznymi. Te ślady prowadzą gdzieś do doliny po drugiej stronie, my jednak na przełęczy robimy postój. Po drugim śniadaniu ruszamy w stronę naszego szczytu, którym ma być Dumblane.


Widok z Jacks Pass na dolinę po drugiej stronie.


A na ten szczyt chcielibyśmy dojść. To ten wyraźny na drugim planie po lewej stronie. Jednak najpierw czeka nas podejście na ten szczycik na pierwszym planie i przejście granią w prawo.


Tak oto prezentuje się szczyt, na który musimy wejść na samym początku. Patrząc na niego już wiem, że nie będzie to łatwe, bo odpowiednik naszej kosówki już o to zadba ;)


Dosyć szybko się to potwierdza, bo jakaś ścieżka co prawda tam biegnie, jednak zimą, gdy jest zasypana śniegiem, nie tak łatwo odnaleźć jej przebieg. Wystarczy krok na pokrytej śniegiem kosówce, by nieprzyjemnie się zapaść, a wygramolenie się z dziury zajmuje trochę czasu. A spory kawałek tak właśnie nasze podejście wyglądało.
Na szczęście bliżej grani już tych krzaków jest mniej, więc i idzie się przyjemniej.


Na grani ;)


Gdzieś tu jest Mount Isobel, na której byłem kilka dni temu. Jednak pewności nie mam, który to szczyt.


Po przejściu widzianej przez nas wcześniej grani dochodzimy do szczytu mierzącego powyżej 1050 m, poniżej którego jest wypłaszczenie. Patrząc na to, ile jeszcze zostało drogi do naszej właściwej grani, to nie mamy szans dojść tam dzisiaj. Lepiej rozłożyć się na równym terenie, niż iść do zmroku, a potem szukać miejsca gdzieś w kosówce, czy na stromym zboczu. Tak więc pierwotny plan nie zostanie osiągnięty. Za to będzie biwak z widokiem na Alpy.






Promienie zachodzącego słońca w rejonie Mount Isobel.


Gdy słońce się już całkiem schowało, my również schowaliśmy się do namiotu, gdzie po ugotowaniu obiadu, poszliśmy spać. Bo na dworze zimno, to nie ma co zwiedzać :P

Czwartek, 11 sierpnia 2016

Rano pobudka o świcie. Otwieram namiot, a tam słońce się do nas już uśmiecha.


A z drugiej strony bardzo dobrze widać jak wygląda nasz niedoszły cel. Niby nie tak daleko, a jednak nie tym razem.




Góry aż po horyzont.


Po śniadaniu zaczynamy powoli już schodzić. Po południu mamy autobus powrotny, więc nie ma sensu iść wyżej, bo nie wyrobimy się czasowo. Zejście jest łatwiejsze, bo trasa przetarta, a poza tym, widzimy miejsca, którędy można by sobie skrócić drogę.


W dole widać zaśnieżoną drogę, którą wczoraj przyszliśmy.


Już na szerokiej przełęczy. Ostatnie metry przed wejściem na asfalt.


Ale zanim zaczniemy zejście, to czas na przerwę i wyciągnięcie z plecaka pewnego rekwizytu, który wędrował razem z nami. A tym czymś, jest... kokos! W końcu jesteśmy na wyspie na Pacyfiku, a z czym kojarzą się takie wyspy? ;)




Gdy kokos został opróżniony, to pozostało nam już tylko zejście asfaltem na dół. A właśnie, od wczoraj zmienił trochę swój wygląd, bo przejechał po nim pług! I pomimo, że droga nadal jest oficjalnie zamknięta, to sporo miejscowych sobie nią jeździło (wnioskuję, że miejscowych, bo na wjeździe stał szlaban zamykany na kłódkę). Po drodze spotkaliśmy nawet policjanta w radiowozie, który chyba jechał pooglądać widoki z przełęczy ;)


Ostatnie ujęcie z Jacks Pass i czas rozpocząć klasyczny asfalting.



W mieście jesteśmy wcześnie. Mamy kilka godzin do autobusu, więc stwierdzam, że czas można spędzić odwiedzając okoliczną knajpkę i zjeść fish&chips, takie tradycyjne nowozelandzkie danie ;) Kasia jednak woli odwiedzić jeszcze Conical Hill 550 m, który w niedalekiej odległości góruje nad miastem.
Droga na niego, to leśna ścieżka bez widoków, dopiero na szczycie znajduje się platforma widokowa z możliwością rzucenia okiem na okoliczne szczyty Alp Południowych.




Platforma widokowa.




Po przerwie na oglądanie widoków wracamy ponownie do miasta i znajdujemy jakąś miejscówkę z tą rybą z frytkami. Potem zajmujemy ławki-leżanki, na których spędzamy czas do przyjazdu autobusu, którym wracamy do Christchurch.

Po drodze jeszcze zdjęcie ciekawie wyglądających "wysp" na rzece:


Mimo, że cel wyjazdu nie został osiągnięty, to kawał ładnej trasy udało się przejść. Widoki był, śnieg był, ogólny warun dopisał. Oby częściej taki bywał ;)

Więcej zdjęć: https://goo.gl/photos/LbhfU6q3iCKT9S9q8

Komentarze

  1. Fajna relacja. Czekałem co prawda na opis rakietowania w Żywieckim, ale może tego też się doczekam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, rakietowanie będzie następne, tzn. zaraz za tym, co aktualnie opisuję;)

      Usuń
  2. Też kiedyś zabrałam kokosa jako prowiant w góry. Było to na Pogórzu Kaczawskim. Szkoda, że nie udało się wypożyczyć rakiet bez przewodnika. Hmmm, może dlatego, że nikt samotnie w te góry się nie zapuszcza stąd dlatego przewodnik w pakiecie. W ogóle spotkaliście jakiś innych samotnych turystów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy od tego, gdzie się pójdzie. My przeważnie chodziliśmy na te najlepiej opisane i popularne tereny, więc ludzi się trochę spotykało czasami. Co innego jednak, gdy się wybierze mniej popularne szlaki czy szczyty. Wtedy faktycznie nikogo się nie spotka. ale nie ma co się temu dziwić, w końcu tamtejsze góry są ogromne i każdy znajdzie jakieś miejsce dla siebie.

      Usuń
  3. Bardzo ładne widoki. Podoba mi się ten kontrast - zielone pola i nagle ten śnieg. Bardzo fajna wycieczka. Widok z namiotu o poranku - fantastyczny :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielony z bielą śniegu zawsze bardzo fajnie kontrastuje. Tutaj to była zima, ale najfajniej to wygląda wiosną, gdy można pochodzić po niskich górach ciągle spoglądając na ośnieżone wyższe szczyty w okolicy.

      Usuń

Prześlij komentarz