Corno Grande 2912 m, Corno Piccolo 2655 m


Apeniny to łańcuch górski we Włoszech, który ciągnie się wzdłuż całego Półwyspu Apenińskiego. Chociaż rozciągają się na 1350 km, to są mniej znane w świadomości Polaków niż Alpy. Ja pierwszy raz więcej o nich dowiedziałem się w roku 2011. Nawet kilka lat temu brałem je pod uwagę w ramach urlopowych planów, jednak ostatecznie padło na inny kierunek. Mimo wszystko ciągle gdzieś tam w świadomości istniały i w tym roku zostały wybrane trochę jako cel awaryjny. Jednak czy były gorsze niż Alpy? Na pewno trochę inne ;)

Sam urlop był trochę zagadką, nie wiedziałem, czy dam radę w pełni wykorzystać wolny czas w górach, gdyż po czerwcowej operacji całe lato musiałem odpuścić turystycznie. Pozostały mi jedynie wypady rowerowe, bo w nich nie przeszkadzała mi za bardzo rurka, którą cały czas miałem do towarzystwa ;) Dopiero w ostatni dzień sierpnia pozbywam się tego dodatku i 3 września mogę z Kasią ruszać z Polski do Włoch, oczywiście pociągiem :) Po drodze mamy 6 godzin na zwiedzanie Wiednia.
Wg robionych wcześniej planów i zakupionych map większość urlopu planowaliśmy spędzić w Alpach austriackich i szwajcarskich, jednak prognoza pogody nie zostawiała złudzeń co do sensowności takiego pomysłu. Przez ponad tydzień miało lać chyba w całych Alpach, więc w poszukiwaniu dobrej pogody musieliśmy ruszyć sporo na południe. Nawet Dolomity były deszczowe i dopiero środkowe Włochy umożliwiały nacieszenie się słońcem przez parę dni. W taki oto sposób wyklarował się cel pierwszej części urlopu.

Garść informacji praktycznych

Jak już wcześniej wspomniałem, Apeniny to pasmo górskie ciągnące się przez niemal całą długość Półwyspu Apenińskiego. Dzielą się na trzy części: Apeniny Północne, Środkowe i Południowe. Najwyższą częścią są Apeniny Środkowe z najwyższym szczytem Corno Grande (2912 m n.p.m.) leżącym w masywie Gran Sasso d’Italia i właśnie w ten rejon się wybieramy. Obszar ten wchodzi w skład Parku Narodowego Gran Sasso i Monti della Laga (Parco nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga).

W niedzielę rano jesteśmy w Rzymie i stąd możemy już jechać w góry. Najprościej i najszybciej jest to zrobić autobusem z dworca Roma Tiburtina (kolejowy jest zaraz obok autobusowego) do L'Aquili, a tam przesiąść się na lokalny autobus do Assergi - Funivia (linia M6 - rozkład jazdy). Tym busikiem można dojechać aż pod kolejkę linową wiodącą na Campo Imperatore. Warto tak właśnie zrobić, bo zaraz obok przystanku jest camping oraz parę domów: hotele i restauracje, sklepu niestety w tym miejscu nie ma.

Po drodze mamy około godziny na zwiedzanie L'Aquili. Jest to stare miasto, bo zostało założone w 1240 roku przez cesarza Fryderyka II na planie przypominającym zarys orła cesarskiego. Historyczne centrum miasta pełne jest zabytków, co widać już po pierwszym spojrzeniu na mapę, bo wszędzie widać oznaczenia zabytkowych budynków. Dworzec autobusowy znajduje się pod centrum, ale można z niego wyjść od razu na starówkę. Umożliwia to tunel o długości ok. 500 metrów, którym pokonujemy różnicę wysokości 55 m. Widać, że ma swoje czasy świetności dawno za sobą, ale i tak robi wrażenie. Kiedyś działały w nim ruchome "podesty", jednak obecnie całość trzeba pokonać na własnych nogach. W 2009 roku miasto oraz część regionu Abruzji, zostały w dużym stopniu zniszczone przez trzęsienie ziemi, którego skutki widać jeszcze dziś.
Jeszcze wspomnę o autobusie do Assergi. Bilety można kupić w kasie na dworcu w L'Aquili, ale... w niedzielę kasa jest zamknięta, a biletomat nieczynny chyba na stałe ;) Kierowca nie prowadzi sprzedaży biletów, a na pytanie o bilet odsyła do kasy. Gdy kilku miejscowych potwierdza, że kasa nieczynna, to pyta się tylko czy mamy maseczki (we Włoszech w komunikacji publicznej są jeszcze wymagane do końca września), każe wsiadać i jechać. Ostatecznie bilet zakupiliśmy przez aplikację na telefon (DropTicket) już jadąc - informację o takiej możliwości wyczytaliśmy na plakacie w środku.
Wysiadamy na ostatnim przystanku, skąd mamy kilkadziesiąt metrów na Camping Funivia del Gran Sasso. W tym sezonie otwarty jest do 11 września, więc jesteśmy pod koniec sezonu, ale mimo tego sporo ludzi jeszcze na nim nocuje.

Kolejka Funivia Gran Sasso d'Italia kursuje od 8:00 do 17:00 i pozwala zaoszczędzić sporo zdobywania wysokości. Dzięki niej możemy pokonać 1000 m przewyższenia za cenę 10€ w dwie strony.


Poniedziałek, 5 września 2022

Pierwszy dzień z Apeninami zaczynamy od ich najwyższego szczytu. W końcu najwyższy szczyt najbardziej przyciąga ;) Kolejką wjeżdżamy na płaskowyż Campo Imperatore, gdzie mieści się obserwatorium astronomiczne oraz mocno zdewastowany przez czas i warunki atmosferyczne hotel. Jest tu również parking, na który można dojechać samochodem, objeżdżając strome zbocze płaskowyżu dookoła.

Zanim jednak na dobre zaczniemy iść, zwracamy uwagę na morze mgieł snujące się po dolinie oddzielającej nas od innego apenińskiego pasma.



Płaskowyż Campo Imperatore i górująca nad nim po lewej stronie Monte Prena. Po prawej stronie Monte della Scindarella.

Krótki grzbiet Monte della Scindarella i Monte San Gregorio di Paganica.

Górna stacja kolejki leży na wysokości 2130 m n.p.m., ale już niemal od początku wędrówki musimy zacząć zdobywać kolejne metry, aż do przełęczy Sella di Monte Aquila. Nasz cel główny cały czas widzimy przed nami.

Idąc od południa mamy trzy możliwości wejścia na wierzchołek. Najłatwiejszą opcją jest oznakowany, pozbawiony trudności szlak, noszący nazwę Via Normale (Drogi Normalnej). Ciut trudniejsze jest przejście Zachodnią Granią, a najtrudniejszym wariantem jest Direttisima o trudnościach II.
Długo zastanawialiśmy się, którą z tych opcji wykorzystać i ostatecznie stwierdzamy, że zobaczymy wszystkie ;) Ja wejdę Direttisimą, Kasia szlakiem, a razem zejdziemy częściowo ubezpieczoną Zachodnią Granią. Rozdzielamy się już na Sella di Monte Aquila. Ja idę dalej prosto, a Kasia musi obejść szczyt, by wejść na niego bardziej od tyłu.

Pizzo Intermesoli po drugiej stronie Campo Pericoli.

Widok na zachód. Najwyższy Pizzo Cefalone 2533 m n.p.m..

Widoczna górna stacja kolejki na Campo Imperatore, trawers szlaku na Sella di Monte Aquila, szczyt Picco Confalonieri (2422 m n.p.m.) i zlokalizowane w jego okolicy Rifugio Duca degli Abruzzi.

Ja tymczasem skończyłem podchodzenie wygodną ścieżką wśród traw i zacząłem zdobywać wysokość poprzez usypujące się piargi.
Towarzyszy mi widok na płaskowyż i wystający w oddali Masyw Majella.

Droga robi się coraz bardziej stroma, jednak dzięki temu kończy się piarg, a pojawiają lite skały.
Skały są tutaj wapienne, więc w miejscu, gdzie wiedzie szlak, są mocno wyślizgane. Jednak gdy tylko zboczy się ze szlaku, robi się mocno chropowaty i przyjemny. Właśnie ciesząc się tymi dobrymi chwytami źle idę żlebem. W pewnym momencie żleb się rozdziela na dwie części. Mniej wyraźna odnoga odbija w lewo, a szeroki wiedzie dalej do góry. Zachodzę za daleko w lewo i później muszę schodzić, by wrócić na prawidłowy wariant.
Przede mną chyba najtrudniejszy fragment drogi, pionowa, kilkumetrowa ścianka z wyraźną rysą. To właśnie tutaj jest ta II-kowa trudność, bo pozostałe odcinki są łatwiejsze.
Kolejnym ciekawym odcinkiem jest pochyłe, płytowe zbocze, które przechodzę na tarcie.

Następnie system żlebików/kominków wyprowadza na ostatnie trudniejsze miejsce.

Jest to krótkie żebro. Samo wejście na nie nie było problemem, ale zejście z niego na łatwiejszy teren po prawej stronie. Nie wiem czy nie dałoby się tego obejść od razu od prawej, bez wchodzenia żebrem.
Stąd jeszcze krótka wędrówka bez trudności i jestem na szczycie Corno Grande.

Masyw Sibillini

Po niedługim czasie na wierzchołku pojawia się Kasia.



Masyw Majella ponad Campo Imperatore.

Corno Piccolo ponad granią Corno Grande.

W dolinach mgły nadal się nie rozwiały.

Lago di Campotosto

Kasia na tle wschodniego i centralnego wierzchołka Corno Grande.

Widok na południe.

Corno Grande (2912 m n.p.m.)

Grzbiet wiodący w stronę Monte Infornace (2469 m n.p.m.) oraz Monte Camicia (2564 m n.p.m.).

Na szczycie spędzamy trochę czasu, ale trzeba schodzić, bo to nie jest nasz jedyny cel tego dnia. A i czas nas trochę goni, bo nie chcemy na koniec jeszcze schodzić dodatkowych 1000 metrów tylko dlatego, bo kolejka będzie już zamknięta ;)
Schodzimy Zachodnia Granią.

Generalnie nie jest to trudna droga, jednak trzeba trzymać koncentrację, bo miejscami jest gdzie polecieć. W kilku miejscach mijamy stalowe liny, jednak te odcinki nie są jakoś trudniejsze niż te nieubezpieczone. Bardziej bym powiedział, że to są sztuczne ułatwienia, niż typowa ferrata.
Cały czas bardzo dobrze widzimy przebieg normalnego szlaku, który idzie dołem oraz Corno Piccolo, na które będziemy za chwilę wchodzić.

Po zejściu z zachodniej grani, możemy zobaczyć ją w całości.

Pizzo Intermesoli po drugiej stronie głębokiej doliny.

Schodzimy na przełęcz Sella dei due Corni (2575 m n.p.m.). Przed nami wyrasta już Corno Piccolo. Na szczyt będziemy wchodzić ferratą Danesi, która nie ma dużych trudności, jednak sprzęt ferratowy jest na niej przydatny.

Ferrata startuje wyraźnym żlebem po lewej stronie szczytu, by po przejściu trawersu pod ścianami, wejść prosto pionowo w górę drabinkami i klamrami.
Drabinka jest wygodna, jednak wygląda efektownie.
Później idziemy ładnie poprowadzoną ferratą, jednak bez dużych trudności.

Bardzo podobała mi się grańką wyprowadzająca na rozległą kopułę szczytową, która składa się z dużych bloków skalnych oraz pooddzielanych dużymi pęknięciami płyt.

Zaczęły towarzyszyć nam chmury, jednak mimo ograniczonych przez nie widoków nadal jest ładnie.

Na szczycie Corno Piccolo (2655 m n.p.m.) zdjęcie przy krzyżu i czas na przerwę.

Schodzimy już drogą normalną bez trudności.

Zejście ze szczytu pod skalną ścianą.
Widok na Pizzo Intermesoli w chmurach.

Na przełęcz Sella del Brecciaio (2506 m n.p.m.) i następnie Sella di Monte Aquila (2335 m n.p.m.) idziemy ferratą Brizio. Wg opisów w Internecie oznaczana jest jako średnio trudna, gdzieś mignęło mi chyba oznaczenie jako B/C i powiem, że faktycznie jest trudniejsza niż ferrata Danesi, którą szliśmy na szczyt Corno Piccolo.
Ferrata pokonuje ścianę z masywu Corno Grande stromo opadającą do doliny. W pewnym momencie mamy nawet krótki odcinek lekko przewieszonych klamer.
Przez większość czasu ferrata wiedzie jednak terenem, którym można w najłatwiejszy sposób pokonać ścianę i dostać się na wypłaszczenie powyżej. Dlatego też głównie trawersujemy i idziemy ukośnymi płytami czy załupami.
Górna część to już przejście bez trudności do szlaku, którym rano Kasia szła na Corno Grande.

Następnie podchodzimy na Sella di Monte Aquila, skąd czeka nas już tylko zejście do kolejki na Campo Imperatore.

Kolejką wracamy na dół, gdzie po paru minutach jesteśmy już na campingu.

Trasa była długa, jednak warta wysiłku, bo udało nam się wejść na najwyższy szczyt Apeninów, a także spędzić trochę czasu na ciekawych ferratach. Obie te części wycieczki mogę polecić, czy to łącznie tak jak my zrobiliśmy, czy też jako dwa osobne dni wędrówki. O ile na Corno Grande spokojnie można iść bez sprzętu ferratowego, bo nawet ta zachodnia grań nie jest prawdziwą ubezpieczoną drogą, to Corno Piccolo już wymaga pełnego zestawu.

Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/AycvkZ1xzEayHjht8

Komentarze

  1. Mnie zachwycają te doliny z wijącą się jak wąż drogą...piękny widok!
    Choć i na sam szczyt bym z miłą chęcią wszedł...
    Najważniejsze, że udał się wyjazd po czasie kiedy nie można było się spełniać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bardzo się cieszyłem, że udało się spędzić urlop bez problemów, chociaż początkowo miałem pewne obawy czy się uda :)

      Usuń
  2. I pomyśleć, że kiedyś twierdziłam, że Włochy jako kierunek turystyczny mnie zupełnie nie pociągają. Chyba nie miałam świadomości jakie piękne są tam góry! Po takiej relacji będą mi długo chodziły po głowie. I chociaż ta ferrata mnie trochę przeraża, to na Corno Grande normalną drogą chętnie bym się wybrała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak można tak myśleć. Dla mnie Włochy od zawsze były jednym z lepszych turystycznie krajów. Mają zarówno dużo ciekawych gór, jak i bardzo interesujące i ładne miasta.

      Ja dwa dni później miałem okazję przechodzić ferratę, która mnie przestraszyła. Nie tyle trudnością, co stanem technicznym ;) Aż zrezygnowałem i się wycofałem. Ale o tym będzie w jednej z kolejnych części apenińskiej opowieści.

      Usuń

Prześlij komentarz