Szykowało się kilka dni urlopu. Początkowo chciałem jechać w Tatry, jednak tam straszyli burzami, więc odpuściłem. Zacząłem przeglądać, jak pogoda ma się przedstawiać w innych górskich rejonach i wychodziło, że centralna Słowacja ma być niezła pod tym względem. Wybór padł na Masyw Polany i Góry (Rudawy) Weporskie. O tych górach czytałem już wcześniej kilka razy, ale do tej pory nie miałem okazji zainteresować się tematem konkretniej. Na 3 dni przed wyjazdem zacząłem szukać map, których we Wrocławiu nie ma. Na szczęście menel ma komplet w swojej biblioteczce i mnie poratował :)
Czwartek, 13 sierpnia 2020
Detva, , Poľana horsky hotel, , vyhliadka Katruška
Na Słowację jadę bezpośrednim pociągiem IC 54072/421 Rozewie, z Wrocławia wyjeżdżam 5:10, o 11:44 jestem w Zilinie. Trochę długo, ale i tak dużo szybciej niż możliwości jakie były jeszcze kilka lat temu. Niestety bilet można kupić tylko w kasie, nie ma możliwości jego zakupu przez Internet ani przez stronę IC, ani ŽSR. Bilety na dalsze odcinki: Zilina - Banská Bystrica, Banská Bystrica - Zvolen, Zvolen - Detva zakupuję już przez aplikację słowackiego przewoźnika. Na miejscu wysiadam z pociągu o godzinie 15:31.
Na początek mam do przejścia całą miejscowość. Dłuży się trochę, ale nie ma problemów z odnalezieniem szlaku, jak to czasem w miastach bywa. Myślę, że wpływ na to ma fakt, że szlak wiedzie wzdłuż prostej, głównej ulicy ;) Podczas przejścia przez miasto, jak i przez pewien czas później, towarzyszą mi lokalne tradycyjne drewniane krzyże. Są one rzeźbione i zdobione kolorowymi ornamentami.
Powyżej Skliarova szlak wiedzie koło Melichovej skaly. Wychodnia skalna ma około 30 metrów wysokości, jednak od strony szlaku jest częściowo zasłonięta przez drzewa, więc nie robi wielkiego wrażenia. Ciekawiej prezentują się widoki "do tyłu". Widać i kolejny drewniany krzyż, jak i dolina na południu.
Na polanie poniżej szczytu Vrchdetva mijam źródełko. W samym obudowanym źródle woda stoi, jednak jakbym potrzebował, to niżej mógłbym nabrać wody w płynącym strumyku.
Sama polana prezentuje się całkiem ładnie. Widoki z niej są dużo lepsze niż z wcześniej wspomnianego szczytu Vrchdetva, bo jest on częściowo zarośnięty drzewami.
Jeszcze trochę podejścia i trafiam pod Horský hotel Poľana. Widzę świecące się światło w restauracji, więc idę tam z nadzieją na kofolę, jednak odbijam się od drzwi, bo czynne mają do 18. No nic, oglądam tylko plakat ze zdjęciami i opisem lokalnych niedźwiedzi i idę dalej na najwyższy szczyt tego pasma, czyli Poľana (1458 m n.p.m.).
Przed sedlo Priehybina zatrzymuję się na chwilę przy wydajnym źródle, w którym mam okazję się umyć i uzupełnić zapas wody w butelkach na noc.
Sam szczyt Poľana jest dobrym miejscem na biwak, bo jest dużo płaskiego miejsca. Minusem jest jednak brak widoków. Jest co prawda kierunkowskaz na punkt widokowy, jednak skałki, które on wskazuje, są obecnie zarośnięte.
Dlatego też nie zatrzymuję się tu długo, tylko schodzą dalej, by zobaczyć czy nie znajdę czegoś ciekawszego. Daleko iść nie muszę, bo już po kilkunastu minutach trafiam w okolice vyhliadki Katruška. Są tam dwa punkty widokowe, jeden na zachód, drugi na wschód. Ja niestety jestem tu już po zachodzie słońca, więc mogę obserwować tylko pomarańczowe chmury.
Na nocleg udaję się na punkt z widokiem na wschód, by móc rano zobaczyć ładną panoramę na okolicę ;) Znajduję tam miejsce na jeden namiot, jednak przy silnym wietrze bym się zastanowił czy warto tu się rozkładać, bo obok stoi uschnięte drzewo, po którym widać, że co pewien czas traci gałęzie. Na szczęście obecnie nie wieje i nie powinno zacząć, więc śpię spokojnie.
Piątek, 14 sierpnia 2020
vyhliadka Katruška, , Zákľuky
Rano wschodu nie widzę, bo go przesypiam. Cóż, pocieszam się, że nie był rewelacyjny, bo bezchmurne niebo, więc byłoby nudno ;) Jednak wyglądam z punktu widokowego i wracam zjeść śniadanie.
Pakuję plecak i ruszam przed siebie czerwonym szlakiem, który będzie mnie prowadził przez cały dzisiejszy dzień. Szlak jest ładny, co prawda widoki pojawiają się rzadko, jedynie przy okazji jakichś wychodni skalnych, ale wąska ścieżka wśród drzew i traw ma klimat.
Klika razy można odbić od szlaku na skraj dawnego wulkanu, by zobaczyć jakieś widoki. No właśnie, nie wspominałem jeszcze, że Masyw Polany to dawny stożek wulkaniczny. Dzięki swojemu pochodzeniu ma kształt typowy dla wulkanów, czyli okręgu. W środku masywu znajdują się pozostałości kaldery, której średnica to ok. 6 km.|
Jeżeli przyjrzymy się temu masywowi na mapie, to wyraźnie widać dawny wulkan. Zresztą, w terenie również można dostrzec, jak biegła krawędź wulkanu.
Spojrzenie na kalderę.
Chwilowe widoki z grzbietu, a przede mną dobrze widoczny wystający Vepor (1277 m), już w Górach Weporskich.
Szlak w wielu miejscach biegnie wąskim grzbietem. Gdyby nie te drzewa, byłaby to bardzo efektowna trasa :)
Wejście na Vepor w końcowym etapie jest męczące, jest stromo. Do tego już pod szczytem są jakby dwa znakowane warianty, jeden prowadzi przez szczyt, drugi mija go po lewej stronie idąc przez skały. Ja oczywiście przechodzę skałami, więc na szczyt muszę się wrócić, bo szkoda na nim nie być.
Z góry nic nie widać, ale i tak robię przerwę na zjedzenie czegoś słodkiego i chwilę odpoczynku. Teraz czeka mnie jakieś 40 minut przejścia na Hrb (1255 m), który zapewnia fajne widoki. Ale nie z tego jest znany ten wierzchołek. Jego największa sława, to fakt, że jest geograficznym środkiem Słowacji. Tak więc, mogę powiedzieć, że byłem w samym środku Słowacji!
Jeżeli dobrze kojarzę, to na zdjęciu załapały się Góry Kremnickie i Wielka Fatra. Byłem tam kiedyś na majówce, więc jakby ktoś chciał, warto zerknąć też na tamtą relację - Kremnické vrchy głównym grzbietem
Na zejściu mijam drzewo, które najpewniej miało okazje spotkać się z piorunem.
Sam wierzchołek Hrbu zbudowany jest z wielkich skał, które obchodzimy podczas zejścia z niego. Robią duże wrażenie, bo są wysokie i mocno spękane.
Schodząc liczyłem, że uda mi się zjeść obiad w Chacie pod Hrbom, na pobliskim Sedle pod Hrbom, jednak nic z tego nie wychodzi. Widać, że w środku są jacyś ludzie, bo się opalają na leżakach, jednak brama jest zamknięta, a na niej wędrowców witają wielkie kartki z napisem teren prywatny, monitorowany i wejście jedynie dla nocujących. Cóż, przeżyje bez tutejszego obiadu i od razu idę dalej. Długo nie schodzę, bo gdy zszedłem do doliny potoku, natrafiam na ładną wiatę, w której zasiadam na obiad. Trochę czasu tu spędzam gotując herbatę i smażąc kiełbaski. Nie żałuję już, że chata była dla mnie niedostępna :)
Na najbliższym odcinku trasy, przez Tri vody, aż do Hronček, wody nie brakuje. Co chwilę mijam jakieś potoki i źródła. Tak więc woda nie stanowi problemu, a i jest gdzie się wygodnie umyć.
W miejscu gdzie szlak skręca w prawo, przechodząc przez most, zatrzymuję się na chwilę, by zobaczyć wysoki piec. Został zbudowany w 1795 roku i służył do wytapiania rudy żelaza.
Hronček, to spory sztuczny zbiornik wodny, zbudowany w 1881 roku, a odbudowany w latach 2002-2003.
Tutaj szlak ostro zawraca, praktycznie zakręca o 180 stopni. Kawałek idę dalej, po czym na skale spotykam taki oryginalny znak. Przez chwilę zastanawiam się co autor miał na myśli, ale idę dalej i wszystko staje się jasne.
Po prostu w pewnym momencie szlak bierze i skręca o 90 stopni w prawo, stromo w górę w las. Myślę, że łatwo to miejsce przegapić. Zresztą później też jest stromo przez las, aż na grzbiet Zákľuky.
Sam grzbiet jest bardzo widokowy. Panorama praktycznie 360 stopni, idealne miejsce pod namiot. Ja jednak chcę jeszcze dzisiaj dojść na przełęcz Obrubovanec.
Grzbiet Zákľuky, którym prowadzi szlak.
Charakterystyczny Klenovský Vepor, to ten z płaskim wierzchołkiem w oddali.
Schodzę ze szczytu i widzę, że powoli nachodzą ciemne chmury z południa. Nie przejmuje się tym jednak, bo do celu mam już niedaleko.
Zmieniam trochę zdanie, gdy w pewnym momencie słyszę grzmoty. I to nie jakieś tam odległe, ale całkiem bliskie i głośne. Zastanawiam się, czy zdążę przed burzą do chaty, czy jednak zmoknę. Jakoś bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji, ale na szczęście dostrzegam po prawej stronie, przy linii lasu ładną ambonę myśliwską. Podchodzę, sprawdzam czy otwarta i lokuję się w środku na nocleg :)
Rozkładam się w środku, gotuję obiad, jem, a w międzyczasie zaczyna lać. Deszcz jest konkretny, a do tego burza też intensywna. Dawno nie miałem okazji spędzać burzy na grzbiecie, więc już zapomniałem jak to jest ;) Cieszę się z dachu nad głową. Pada dwie godziny, a do wcześniej planowanej chaty raczej bym nie zdążył. Tak więc, napotkanie ambony było korzystnym zbiegiem okoliczności :)
Sobota, 15 sierpnia 2020
Zákľuky, , Klenovský vepor, Jilemnického horáreň, , Chlipavice, , Pohronská Polhora, , kapliczka
Rano wita mnie zachmurzone niebo, ale temperatura jest niższa niż dzień wcześniej, więc jest szansa, że będzie lepiej się wędrowało. W powietrzu jest sporo wilgoci, ale to akurat plus, bo jest przyjemniej, nie parno jak to czasami bywa.
Po śniadaniu zwijam rzeczy i ruszam grzbietem w kierunku Obrubovanec, gdzie początkowo chciałem spać. Jednak już po kilku minutach marszu cieszę się, że nocleg wyszedł wcześniej, bo dzięki temu mogę oglądać parujące po wczorajszym deszczu doliny.
Obrubovanec i znajdujący się tam chata. Nie mam jednak potrzeby zatrzymywania się, więc nawet jej nie odwiedzam. Trawa jest mokra, więc nie chcę niepotrzebnie przemaczać sobie butów.
Schodzę do drogi, gdzie jest wiata i przystanek autobusowy. Przełęcz, przez którą biegnie nosi nazwę Tlstý javor. Kawałek idę wzdłuż drogi, by odbić w kierunku na Dlhý grúň. Teraz czeka mnie wędrówka skrajem lasu, czyli będą widoki na południe. Do tego wyszło słońce, więc od razu zrobiło się ładniej.
Spojrzenie za siebie
W oddali zaczynają tworzyć się przyszłe chmury burzowe.
Góry na południowym-wschodzie.
Zejście z grzbietu do Kysuca to takie przejście na czuja. Szlak najpierw wchodzi w las, by w nim nagle i bez ostrzeżenia skręcić i ponownie wyjść na łąkę, którą trzeba cały czas iść w dół. Nie ma wyraźnie wydeptanej ścieżki, a o obecności szlaku świadczą jedynie pomalowane na kamieniach znaki, które można zobaczyć dopiero, gdy się nad takim przechodzi.
Wyraźnie rzucający się w oczy Klenovský vepor. Teraz tam wędruję.
W tym miejscu mija mnie baca pilnujący owiec.
Teraz charakter szlaku się zmienia, bo prowadzi lasem. Na chwilę tylko pojawiają się jakieś widoki.
Podejście na Klenovský vepor (1338 m n.p.m.), który jest najwyższym szczytem w grupie Balockich Wierchów, która jest częścią Gór Weporskich, jest strome i męczące. Jednak przejście przez wierzchołek, na jego najwyższy punkt daje możliwość odpoczęcia, bo wierzchowina jest płaska. Kojarzy się z Górami Stołowymi. Gdy siedzę na szczycie, słyszę pierwsze pomruki burzy, które będą mi towarzyszyć dzisiaj długo.
Sam szczyt jest zalesiony, jednak z jego krawędzi, koło której biegnie szlak w północnej części, można podziwiać widoki na wschodnią część.
Schodząc z Wepora gubię szlak. Zejście również jest strome, więc idę wydeptaną ścieżką. Początkowo widzę oznaczenia szlaku, jednak po pewnym czasie one znikają, ale wyraźna ścieżka dalej jest. Nie przejmuje się tym jednak za bardzo i schodzę w dalszym ciągu. Gdy jednak zaczynam podejrzewać, że to nie jest szlak, nie chce mi się już wchodzić ponownie do góry, więc idę dalej. Ostatecznie leśną drogą obchodzę Široký grúň i trafiam na szlak w Starej Dolinie. Znajduje się tam Jilemnického horáreň, czyli miejsce starej osady drwali.
Postanawiam iść w dalszym ciągu w stronę Fabovej hory, jednak innym wariantem niż wcześniej planowałem. Przechodzę przez Chlipavice i dalej mijam osiedle domków letniskowych.
Klenovský vepor widziany od drugiej strony.
Grzbiet prowadzący do miejscowości Pohronská Polhora.
Cały czas w wędrówce towarzyszą mi burze kręcące się po okolicy. Ogólnie mam dużo szczęścia pod tym względem, bo dzisiaj pada od dłuższego czasu wszędzie w okolicy, jednak ja mogę się cieszyć spokojem. Zmienia się to dopiero, gdy wkraczam do Pohronskej Polhory i burza dopada mnie w samym centrum. Tym oto sposobem moknę tylko jakieś 15 sekund, bo tyle dzieli mnie od najbliższej knajpy ;)
Tu się pod tym względem rozczarowałem, bo knajpa z wielkim ogródkiem i stołami okazała się barem, jedynie z napojami. Na szczęście kofola była. Pobliska restauracja, do której zaszedłem po 40 minutach, okazała się otwarta, ale... jedzenie mają tylko w tygodniu. W weekend oferują jedynie napoje. Ale przynajmniej mogę telefon naładować. Tak więc siedzę sobie w ogródku i czekam kiedy przestanie padać, bo leje konkretnie. Czekam długo, bo prawie 3 godziny zanim to nastanie. W tym czasie słońce zaszło, więc do dzisiejszego noclegu idę przy czołówce.
Jako potencjalne miejscówki typuję zaznaczoną na mapie chatkę (o ile będzie), a jak nie, to wypłaszczenie przy krzyżu wyżej. Po pewnym czasie od wejścia do lasu, pojawiają się chmury, które z ciemnością i czołówką powodują problemy z nawigacją. Najlepsze było, gdy trafiam na skrzyżowanie trzech dróg, stoją pośrodku i nie wiem gdzie mam iść, bo nie widzę nawet najbliższego drzewa ;) Ale jakoś udaje się przejść, jednak czeka mnie jeszcze przejście przez polanę, na której ma być zaznaczona na mapie chata. Co prawda w odnalezienie domku za bardzo nie wierzę, ale może się uda... Ostatecznie cieszę się, że udało mi się pokonać tę łąkę, bo w pewnym momencie kręcąc się w kółko w poszukiwaniu szlaku, chciałem już rozkładać namiot na wypłaszczeniu przy drzewie. Tak, na tym właśnie drzewie był znaczek, tylko od drugiej strony ;) Więc podbudowany, że jeszcze się nie zgubiłem, przechodzę polanę i idę wyżej do zaznaczonego na mapie krzyża, który okazał się kapliczką. Tak jak widziałem, koło kapliczki jest kawałek płaskiego terenu, więc rozkładam namiot, jem kolację i idę spać.
Niedziela, 16 sierpnia 2020
Kapliczka, , Fabova hoľa, , sedlo Burda, , Závadka nad Hronom
Po śniadaniu zwijam rzeczy i ruszam zdobywać najwyższy szczyt Gór Weporskich, czyli Fabovą hoľe.
Niedaleko od miejsca mojego noclegu pojawiły się widoki. Tak jak poprzedniego dnia, tak i dzisiaj w dolinach królują mgły.
Niedaleko od kapliczki szlak gwałtownie skręca w lewo i prowadząc ostro pod górę przez las, wyprowadza do zamkniętej chaty. Jednak ma ona wielki zadaszony ganek, więc na nocleg byłaby idealna.
Kilkanaście minut po minięciu chaty, znów trafiam na widoki. Tym razem bardziej rozległe niż z tego wcześniejszego punktu.
Sama Fabova hoľa (1439 m n.p.m.) jest porośnięta lasem, tak jak podejście na nią. Do tego szlak również jest mocno zarośnięty i poprzecinany wiatrołomami, więc idzie się na czuja w gąszczu traw, malin, jagód i mniejszych drzew.
Ciekawa skrzynka szczytowa.
Tu jest szlak, którym przyszedłem.
Na szczycie spotykam ekipę, która wchodziła szlakiem od strony Polomki, jednak odradzają go, bo jest zarośnięty i zupełnie nie widać oznaczeń. Mając na uwadze doświadczenie z szlakiem, którym wchodziłem, uwierzyłem im i razem idziemy na sedlo Burda. Chcemy zejść żółtym szlakiem, jednak on w swoim wcześniejszym przebiegu niknie w wiatrołomach, więc ostatecznie schodzimy szlakiem czerwonym, który jak się przekonaliśmy, prowadzi tak samo jak żółty obecnie, mimo że tabliczki w terenie twierdzą inaczej ;)
Malá i Velká Stožka, Niżne Tatry w tle.
Na przełęczy Burda prowadzone jest schronisko, do którego można dojechać samochodem. Ludzi całkiem sporo kręciło się przy budynku.
Ja do Závadki nad Hronom schodzę starym szlakiem przez Veľką Fabovą dolinę. Obecnie szlak wiedzie doliną między Stožkami i łączy się ze starym przebiegiem obok historycznego wagonu leśnej kolei wąskotorowej. Została ona wybudowana w roku 1918 do przewozu drzewa, którego duże ilości zostały połamane przez serię niszczycielskich wiatrów. Funkcjonowała do 1963 roku.
Zejście strasznie mi się dłuży, do tego jest gorąco, więc idzie się nieprzyjemnie. W miejscowości ogarniam jakiś transport i w oczekiwaniu na autobus postanawiam zajść do sklepu... Niestety jest niedziela, więc sklep nieczynny, a inny otwarty tylko przez krótki czas koło południa. Więc z zakupami czekam, aż dojadę do Bańskiej Bystrzycy. Tam zostawiam rzeczy w hostelu i idę zwiedzić miasto i zrobić jakieś zakupy.
Rynek i zabytkowa zabudowa w jego okolicy bardzo mi się spodobały. Ładnie to tam wygląda.
Następnego dnia wracam do Wrocławia. Najpierw pociąg do Żyliny, gdzie mam trochę czasu i również mogę zwiedzić okolice rynku. Potem już bezpośredni pociąg do Wrocławia. W końcu wracając ze Słowacji nie trzeba kombinować z przesiadkami :)
Tak minął mi letni wypad na Słowację. Jakoś się złożyło, że dawno nie miałem okazji być w tamtejszych górach, ale te parę dni przypomniało mi, że tamtejsze puste szlaki, mają swój niepowtarzalny klimat. Do tego te widoki na góry wszędzie dookoła. Tego u nas nie ma. Aż mam ochotę wybrać się gdzieś na słowackie szlaki jesienią.
Co do Polany i Gór Weporskich, to rejon ciekawy, na pewno wart odwiedzenia. Mimo, że przez większość czasu szlaki prowadzą lasami, to ilość widoków jest zadowalająca i nie można narzekać. Jednak wybierając się w ten rejon, trzeba nastawić się na noclegi w namiocie lub chatach, bo inaczej ciężko może być z zaplanowaniem wycieczek. Ale właśnie dzięki temu te pasma są tak ciekawe :)
Więcej zdjęć: https://photos.app.goo.gl/1RDaXwp1j53zUWM76
Zawsze możesz też postawic kawkę :)
Heh, świetna historia. Tym bardziej mnie zaciekawiła, że uzupełnia doskonale moją ścieżkę w te góry ;-) Dla mnie do zrobienia koniecznie pasmo Polany i dokończenie Veporskich od Zbojskiej. Musisz bardziej dokładnie pisać, bo gubiłem się na mapie razem z Tobą :-) Szkoda, że minęliśmy się o te kilka dni, może uda się to kiedyś nadrobić. Coś zaczynają się u ciebie pojawiać sformułowania, których dotąd nie bywało: "było stromo i męcząco" , aż mi się nie chciało wierzyć, przecież to ja mam monopol na takie zdania ;-) A to już jest bezczelność tak pisać o górach Słowacji: " ilość widoków jest zadowalających i nie można narzekać" :rotfl: A tak poważnie to pozdrowienia dla zdobywcy Fabovej Holi, która mnie o mało nie zabiła. Tymczasem mam już trasę zaplanowaną i nie obędzie się bez noclegów w utulni pod Vartou i na Obrubovancu. Podsumowując, cieszyłem się niezmiernie czytając.
OdpowiedzUsuńTwoją ścieżkę w tym rejonie mam na razie w kategorii "do przeczytania".
UsuńOgólny zarys trasy mam zawsze na początku danego dnia, pozwoli się "w ogóle" odnaleźć ;) No niestety, dużo nie brakło, ale nie ten tydzień wypadł. Tak jakoś często bywa.
Stromo bywa i męcząco też, jakoś niektóre góry chcą męczyć :P Ja za to mam ogólny zarys wycieczki na dalszym odcinku, tym bardziej na wschód od Fabovej. Ale nic konkretnego, może u Ciebie odnajdę jakieś punkty obowiązkowe do odwiedzenia :)
W dobrym tonie jest zamotać się podczas szlajanka :). Poza tym, fajna impreza z rzadziej uczęszczanych rejonów Słowacji. A krzyże w Detvie również mnie zachwyciły i na nocleg udałem się do hotelu Detva, który serwuje genialny klimat czasów komuny.
OdpowiedzUsuńZawsze to jakieś urozmaicenie wycieczki ;)
UsuńKrzyże w Detvie bardzo ładne. Słyszałem o nich wcześniej, ale nie sądziłem, że aż tyle można ich spotkać na trasie.
Niektóre okolice znajome, w tym wagonie wąskotorówki nawet chciałem kiedyś spać :) Choć kiepsko, że po drodze nie szło nigdzie zjeść czegoś ciepłego.
OdpowiedzUsuńWagon ciekawą atrakcją jest po drodze :)
UsuńMo niestety, liczyłem na jakiś obiad po drodze, ale nie było aż tak źle z tym jedzeniem na ciepło, bo kuchenkę miałem, a i kiełbasek kilka w plecaku nosiłem ;)
Już dawno nie miałem okazji zobaczyć zamglonych po deszczu dolinek. Za to u Ciebie ich co niemiara. Ładne zdjęcia i piękne widoki na trasie. Przybliżyłeś zupełnie nieznaną mi część Słowacji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Dzięki, mgły w dolinach zawsze wyglądają ładnie :)
UsuńRejon taki trochę mniej znany wśród turystów z Polski, jednak warty odwiedzenia, bo mało ludzi się tam pojawia.
Dla mnie to jest ciągle dzika i nieodkryta część Słowacji, ale po Twojej relacji utwierdzam się w przekonaniu, że warto poświęcić kilka dni na wędrówki po tym regionie.
OdpowiedzUsuńZ tą dzikością to jak najbardziej. Jestem skłonny nawet zaryzykować stwierdzenie, że na Słowacji wiele pasm górskich jest bardziej dzika, niż u nas ten symboliczny Beskid Niski ;)
Usuń