Z Dziada Pradziada, czyli Hrubý Jeseník



W końcu miałem weekend, w który mogłem jechać w góry, Pozostała tylko kwestia gdzie i ewentualnie z kim. Tu miałem duże problemy, bo nagle zacząłem rozmowy wyjazdowe z 5 osobami, które mieszkają niemal w całej Polsce, od Lublina po Legnicę. Jednocześnie zacząłem przeglądać prognozę na ICMie by jak najlepiej dobrać rejon i czas działania. Kolejnym kryterium wyboru celu była obecność śniegu, co obecnej zimy nie jest wcale takie oczywiste.

Piątek, 7 lutego 2014

Vidly, , wiata pod Sokolem

Ostatecznie jako cel został wybrany czeski Hrubý Jeseník, w który wybrałem się z Kasią i Justyną. Wiedząc, że ładna pogoda ma się utrzymać jedynie do wczesnego popołudnia w sobotę, postanawiamy rozpocząć trasę w piątek wieczorem.
Tak więc chwilę po godz. 19 przyjechała po nas Justyna, z którą już wspólnie ruszyliśmy autostradą w stronę czeskiej granicy. Warto wspomnieć, że droga pomiędzy Karlovą Studanką, a Vidlami jest nieutrzymywana w zimie, tzn. nie jest ona odśnieżana i w przypadku prawdziwej zimy trzeba jechać dookoła. Jednak w obecnym czasie, pokrywa śnieżna wynosiła dokładnie 0cm śniegu, więc problemu z dojazdem nie było żadnego. Na miejscu byliśmy ok. godziny 22, zostawiliśmy auto na parkingu pod hotelem i po założeniu czołówek ruszyliśmy na szlak biegnący wzdłuż Videlskiego potoku. Nasze miejsce noclegowe znajdowało się jakieś 30 minut marszu od parkingu, w miejscu, w którym kończył się asfalt na szlaku.
Naszym dzisiejszym hotelem został paśnik, a dokładniej jego górna część, do której wchodzi się po drabinie. W okolicy jest woda, więc miejscówka jest idealna.


Sobota, 8 lutego 2014

Wiata pod Sokolem, , Švýcárna, , Pod Pradědem, , Pod Pradědem, , Jelení studánka

Rano pobudka przed godziną 8, śniadanie i dopiero po 9.30 wychodzimy na szlak, który w tym miejscu zmienia się z asfaltowej droga na leśną ścieżkę. Na niebie zero chmur, świeci słoneczko, na ziemi tylko miejscami jest lód, ale przeważnie szlak jest wolny od niego. Jednym słowem warunki bardziej wiosenne niż zimowe, a jest przecież początek(!) lutego.


Zdobywamy wysokość i w pewnym momencie mijamy zamkniętą chatkę myśliwską. Kawałek powyżej niej niespodzianka, pojawia się śnieg. Zaczął się na wysokości ok. 1100m n.p.m. Jego ilość nie powala, ale jak na obecną zimę nie ma co narzekać. A dzięki temu, że przez całą noc grzbietem przewalały się chmury, choinki są ładnie „zmrożone”. Takiego widoku właśnie mi brakowało tej zimy :-)


Wyżej otwierają się widoki na Medvědí hore.


W okolicach Švýcárni przekonujemy się, że prognoza nie kłamała i poniżej nas znajdują się chmury, z których wystają niektóre szczyty.


Do samego schroniska wchodzę tylko na chwilę, odbijam pieczątkę i ruszamy dalej w stronę najwyższego szczytu Jeseników. A szlak jest wyratrakowany, są ślady na biegówki, jednak ilość śniegu nie powala, bo były miejsca, gdzie kamienie przebijały się przez śnieg.


Jest i nasz cel:


Będąc coraz bliżej Pradziada wychodzimy powoli ponad granicę lasu, więc widoki robią się coraz lepsze.
Widać wystający ponad chmury Keprník.


A ze szczytu widać jeszcze więcej, także to, co było dalej.
Elektrownia szczytowo-pompowa Dlouhé Stráně.


Morze mgieł nad Czechami


Widok na Masyw Śnieżnika.


Po takiej sesji zdjęciowej wchodzimy do środka tego wielkiego budynku, rozsiadamy się przy stole koło bufetu (nie restauracji) by zjeść drugie śniadanie, popite oczywiście kofolą.
Po godzinie wychodzimy powrotem na zewnątrz, robimy pamiątkowe zdjęcie i udajemy się w dalszą trasę, wiedząc, że to nasze ostatnie spojrzenie na okolicę, bo popołudniu mają przyjść chmury, które skutecznie pochłoną wszystko dookoła.


Tak też się dzieje i to zanim doszliśmy do Ovčárni. I o ile marsz wyratrakowaną ścieżką był bezproblemowy w nawigacji, tak na podejściu pod Petrovy kameny już pewne problemy z utrzymaniem szlaku się pojawiły, głównie z braku wyraźnej, przedeptanej ścieżki. Ponieważ i tak musimy podejść na grzbiet, to wybieramy wariant najbardziej oczywisty, a mianowicie wzdłuż stoku narciarskiego. Przynajmniej się nie zgubimy :-P


Wychodzimy niemal wprost na Petrovy kameny, gdzie już bez problemów odnajdujemy zimowe tyczki, za którymi będziemy zmierzać do końca dzisiejszego dnia, a także sporą część jutrzejszego.


Wędrówka grzbietem nie była zbyt interesująca, bo jedyne co widzieliśmy to tyczki, grupę uprawiającą Speed flying i kamień graniczny z 1681 roku wyznaczający historyczną granicę Śląska i Moraw.


W pewnym momencie chmury na chwilę się rozchodzą, ukazując dalsze widoki.


Jednak szybko ponownie wszystko wraca do normy i do Jelení studánki dochodzimy bez możliwości porozglądania się na okolicę. W chatce jesteśmy pierwsi, nie licząc czterech plecaków na piętrze. Szybko ten stan jednak się zmienia i ostatecznie w środku jest 16 osób wraz z nami oraz kilka osób w namiotach na zewnątrz. Niejedno schronisko chciałoby mieć taką frekwencję.
Jemy kolację przy dźwiękach fletu, na którym jeden z Czechów gra różne melodie, był nawet hymn Unii Europejskiej :-P. Później czekamy aż towarzystwo zacznie układać się do spania, co następuje nadspodziewanie szybko i o 19.30 jesteśmy już w śpiworach.


Niedziela, 9 lutego 2014

Jelení studánka, , Švýcárna, , Vidly

Rano pobudka o dość ludzkiej porze, rzut oka na termometr i już wiem, że w chatce w nocy było tak samo jak wczoraj, czyli 4°C. Na szlak ruszamy o 8:50. Widoków zgodnie z prognozą brak, a nawet są gorsze niż wczoraj. Jednak pomimo tego postanawiamy wracać do auta tą samą trasą, którą wcześniej przyszliśmy, chociaż pierwotne plany były trochę inne. Dochodzimy jednak do wniosku, że tej zimy śniegu jest tak mało, że aż szkoda tracić możliwość przejścia się po nim jeszcze raz, nawet bez widoków. W końcu niewiadomo czy jeszcze zobaczymy śnieg tej zimy ;-)


Na szlaku nic ciekawego dzisiaj. Droga nam znana, widoków dosłownie zero, z trudem widać dwie tyczki, trochę wieje, ale spodziewałem się mocniejszego wiatru.




Takie widoki towarzyszą nam aż do zejścia do Ovčárni, gdzie chmury trochę się przewiewają ukazując nawet kawałek niebieskiego nieba.


Co mnie zaskoczyło, to fakt, że te chmury są tylko w tej okolicy, bo jak widać na tym zdjęciu, kawałek dalej jest już ładne niebo z pięknym morzem chmur w dole.


No ale jesteśmy w Jesenikach, gdzie prognoza nie daje szans na takie widoki, więc bez zbędnych przerw idziemy dalej w stronę Švýcárni, nie wchodząc tym razem na Pradziada.
A po drodze przerwa na reklamy:


A ta fota mi się podoba, chociaż nie jest najlepsza.


Później to już tylko dojście do schroniska, krótkie podejście w stronę Małego Dziada i zejście do samochodu. Dosłownie w momencie, gdy wsiedliśmy do auta, na szybę spadły pierwsze krople deszczu. Tak więc kolejny raz udało mi się uniknąć zmoczenia :-P
W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do supermarketu po obowiązkowe zakupy w postaci kofoli i z małymi przygodami wracamy do Wrocławia, gdzie podwozi nad Justyna.

Była to krótka trasa, w formie „pętli”, ale z ciekawymi noclegami. Poznałem nowe dla mnie pasmo górskie, zdobyłem kolejny szczyt do Korony Sudetów. I to w zimie przy ładnej pogodzie. Szkoda tylko, że z drugiej części trasy widoków nie miałem, ale tam na pewno jeszcze wrócę.
Dziękuję oczywiście Kasi i Justynie za towarzystwo, a Justynie dodatkowo za podwiezienie i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś ze mną pojedzie w góry, pomimo twierdzenia, że w naszych hotelach było zimno i niewygodnie :-P

Więcej zdjęć: https://picasaweb.google.com/100322683368167953190/HrubyJesenik79022014?noredirect=1

Komentarze

  1. Zima! Co prawda ziemia, kamienie i roślinność czasem przebija przez śnieg, ale i tak sporo śniegu jak na obecną (jeszcze ;) ) zimę.
    Generalnie nie przepadam za zagospodarowywaniem gór, ale ta elektrownia szczytowo - pompowa nieźle się prezentuje. Pradziad zawsze dobrze się prezentuje; i reklama Kofoli :D
    Pozostaje wybrać się w Jeseniki w kolejnej porze roku i poznać ich pozostałą część ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, ta elektrownia w tą pogodę prezentowała się ładnie, chociaż zastanawiam się, jak to bedzie wyglądało bez sniegu, bo może się to zmienić ;-)
      Reklama kofoli (jak i sama kofola) zawsze ładnie się prezentuje :-P

      Usuń
  2. Ja tu od lat po górach biegam co najwyżej z chłopami, a tu bach - gościu potrafi się urządzić niczym sułtan. Ech, ludzie to mają klawe życie...

    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Relację Justyny już widziałam, Twoja też bardzo fajna :) I gratuluję kolejnej cegiełki do Korony Sudetów. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Ona się szybciej ogarnęła ode mnie, ale ja zawsze potrzebuję więcej czasu na napisanie relacji ;-)

      Usuń
  4. Pradziad to takie miejsce, gdzie jest zwykle pełno Czechów, nawet jak nic wokół nie widać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hihi, fajnie, że to mi udało się wygrać "przetarg" na górski wyjazd. Mam nadzieję, że pociągniesz dalej temat Korony Sudetów. Do zobaczenia! Pozdrowienia i uściski. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałaś najlepszą ofertę wyjazdową na te warunki :-P A i Twoje towarzystwo było fajne ;]

      A KS pociągnę, bo ona mnie bardziej interesuje niż KGP nawet. W sumie nie tak wiele mi zostało, bo z tego co pamiętam, to jest to jeszcze tylko jeden polski szczyt, a reszta to czeskie.

      Usuń
  6. Piękna wyprawa! Mimo chmur jednak co nieco udało się Wam zobaczyć :-)
    Pzdr.
    P.S. z tego co pamiętam to bilet na Karkonoską Przełęcz kosztował 40KC. A rozkład: http://www.spindleruv-mlyn.com/en/services/traffic/timetable/spindlerovka/ :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale zachęta:) Dawno ju nie byłem tam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może po tej zachęcie odświerzysz znajomość z tym pasmem? :-P

      Usuń
  8. Zachwycony jestem Jesenikami. Pradziad i okolice stanowią świetne tereny do turystyki. Widoki, że ach!!!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Cały czas myślę o jakiejś dłuższej wędrówce ich grzbietem, najlepiej w zimowej scenerii. Taka wędrówka byłaby na pewno bardzo interesująca.

      Usuń
  9. Aktualny stan poddasza w paśniku: drabina jest totalnie zniszczona więc nie można tam wejść. Nie wiem jak jest w tym roku, ale rok temu (2018) gdy chciałem tam przenocować to niestety, ale zmuszony byłem spać na dole (na szczęście to było lato więc tolerancja jest większa na tego typu noclegi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że drabina nie przetrwała. ale może naprawili ją, jeżeli to poddasze jest ciągle użytkowane.

      Usuń

Prześlij komentarz