Wrocław - Wielka Sowa, czyli przedświąteczny spacer



Tym razem opiszę trasę nie do końca górską.
Nie do końca górską, bo wystartowaliśmy z wrocławskiego Rynku, jednak górską, bo celem była Wielka Sowa.

Sobota, 17 grudnia 2011

Wyruszyliśmy o godzinie 8:15 i ruszyliśmy na południe w stronę Bielan Wrocławskich, gdzie mieliśmy pierwszy postój na śniadanie (ja osobiście w domu nie zdążyłem nic zjeść, bo zaspałem i dobrze, że w ogóle pojawiłem się na starcie ;-)). Na razie trasa była mi dobrze znana, gdyż w lipcu szedłem taką samą drogą podczas wyprawy na Śnieżkę (45h48min i 125km)


Po ponad półgodzinnym postoju w CH Bielany ruszyliśmy dalej drogą nr 35 do Tyńca Małego, gdzie Agnieszka zmienia treki na adidasy przywiezione przez ciocię. Następnie skręciliśmy w drogę na Żerniki Małe i Krzyżowice. W Krzyżowicach część osób zainteresowała się drogowskazem na miejscowość o nazwie Owsianka, my jednak poszliśmy na Gniechowice. Mijane po drodze widoki były mało jesienne, a tym bardziej nie zimowe. W Gniechowicach robimy postój na herbatę i ruszamy dalej polną droga przez Górzyce w stronę Imbrachtowic, ale do nich nie doszliśmy, gdyż postanowiliśmy skrócić sobie drogę torami. Okazało się, że był to dobry skrót, jednak w śniegu i przy oblodzeniu trasy, nie byłoby za ciekawie. Przeszkodą w takiej sytuacji byłyby dwa mosty kolejowe, przez które przechodzi się po podkładach kolejowych podziwiając płynąca w dole rzeczkę.

Na tym odcinku były bardzo ciekawe widoki za sprawą słońca, które to albo się pojawiało, albo chowało za chmurami.




Z torów zeszliśmy w Rogowie Sobóckim i od tego momentu szliśmy już asfaltem. W tej miejscowości zatrzymaliśmy się w cukierni, jednak nie mieli oczekiwanych przez połowę uczestników wycieczki pączków (swoją drogą, co to za cukiernia bez pączków, czy jakichkolwiek słodkich bułek!). Po zjedzeniu drugiego śniadania ruszyliśmy dalej. W Sobótce Agnieszka odebrała telefon od rodziny zainteresowanej czy u nas pada. W odpowiedzi usłyszeli, że jest ładna pogoda, jednak wystarczyło 30sek po zakończeniu rozmowy, żeby zaczął kropić deszcz. Na szczęście słabo. Gdy zaczęliśmy iść czerwonym szlakiem na Ślężę, kropiący deszcz zmienił się w delikatny śnieżek. To się jednak niedługo miało zmienić, oj miało. Gdy zatrzymaliśmy się w wiacie na połączeniu żółtego i czerwonego szlaku zaczęła się śnieżyca tak gęsta i mocna, że z trudem było widać pobliskie drzewo. Gdy ruszyliśmy dalej, przez te warunki źle skręciliśmy, i zamiast czerwonym szlakiem w górę poszliśmy płaską ścieżką okrążającą szczyt. Na szczęście dość szybko zauważyliśmy swój błąd, jednak nie chciało nam się wracać, wiec poszliśmy bez szlaku w górę zbocza, gdzie po pewnym czasie doszliśmy do kolejnej drogi otaczającej szczyt i nią do czerwonego szlaku.

Na szczycie weszliśmy do Domu Turysty by trochę odpocząć i coś zjeść, a później ruszyć na wieżę widokową na zdjęcie. Ogólnie na szczycie spędziliśmy bardzo dużo czasu (chyba ponad 1,5h) i zaczęliśmy zejście w stronę Przełęczy Tąpadła. Dalej trasa skręcała w inną stronę niż w lipcu i poszliśmy żółtym szlakiem do Jędrzejowic. W tym miejscu zaczął się długi asfaltowy odcinek do Bartoszowa przez Kiełczyn, Tuszyn, Włóki, Nowiznę. Dodatkowo w Tuszynie zatrzymaliśmy się na jakąś godzinę w celu uzupełnienia herbaty w termosach i zjedzenia kolacji ;-). W Bartoszowie zaczął się również etap polny, który wg mapy wiedzie polną drogą, która w rzeczywistości okazała się albo zaoranym polem, albo polem z rosnącym na niej rzepakiem. Dopiero w wiacie autobusowej w Piskorzowie zobaczyłem, że błoto z tego odcinka miałem nawet powyżej kolan na spodniach. Następnie przeszliśmy do Rościszowa, z którego zaczęło się właściwe podejście zielonym, a następnie niebieskim szlakiem na Wielką Sowę.

W ostatnim domu przed wejściem w las dołączyło nas pies, który przeszedł wraz z nami resztę trasy. Czym byliśmy wyżej, tym było więcej śniegu na trasie, był on sypki, w ogóle nie zmrożony.



Na szczycie byliśmy o godzinie 5:52, czyli 21h37min od startu. Jak widać na zdjęciu, niektórych przebyta trasa tak rozgrzała, że musieli się ochłodzić :-P


Teraz pozostało już tylko wrócić do Wrocławia, tym razem już z pomocą autobusów Rościszów - Dzierżoniów i Dzierżoniów - Wrocław.

Komentarze

  1. Wow, ale z Was niezniszczalne maszyny do wędrowania... :)

    Celina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest tylko jakieś 70km z tego co pamiętam, więc do zrobienia praktycznie przez każdego przy odpowiedniej motywacji ;-)

      Usuń
  2. Erotyzm Ci się wkrada na bloga, goła klata jest ! ;) :D Gratulacje za wyróżnienie na UjakUrlop.pl, całkiem miłe towarzystwo tam się znalazło :D Pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś trzeba przykuwać uwagę czytelników :-P
      A tak poważnie, to jest to sposób Radka na "fotę u celu". Możesz zerknąć na jego zdjęcie dokumentujące nasze wejście na Śnieżnik.

      Dzięki, Tobie też :)

      Usuń
  3. Fajny pomysł! :) Terenów o których piszesz oczywiście kompletnie nie znam,ale mimo to przyjemnie się czytało. Szkoda, że nie załapaliście się na jakiś uroczy wschodzik (domyślam się, że taki był m.in. Wasz cel ;) ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem, wyjątkowo, wschód słońca nie był naszym celem, gdyż szczyt Wielkiej Sowy jest zalesiony, a znajdująca się na nim wieża widokowa otwarta jedynie w dzień.

      Usuń
  4. Uwielbiam długodystansowe zimowe nocne wędrówki :) fajne to mieliście :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja kiedyś też wyruszyłam z pod domu "z buta" w stronę Pogórza Kaczawskiego. Tak się zapędziliśmy, że zastała nas noc i przeczekaliśmy ją w jednej z myśliwskich ambon :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trza było iść przez noc, ciekawe gdzie byście zaszli ::-P

      Usuń
  6. Jestem pełen podziwu za takie długodystansowe wędrowanie bez przerw. Fajnie, że w większej grupie, zawsze to raźniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, w grupie zawsze raźniej, bo jest z kim pogadać lub tylko posłuchać jego monologu, czy też poradzić się przy wyborze szlaku. Samemu trzeba być zdanym tylko na siebie i trudniej przezwyciężyć kryzys.
      Jednak większa grupa ma też swoje minusy, chodzi się zazwyczaj wolniej niż w mniejszej ;-) Dlatego też kolejne wyjście było w mniejszym składzie, chociaż miał na to wpływ również dłuższy dystans :-P

      Usuń
  7. Kawał porządnego dreptania, faaajnie :) Wesoła ekipa, motywacja i można wszelkie drogi zdobywać :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przez pewien czas szliśmy, ale po spotkaniu stada dzików, stwierdziliśmy, że wlezienie na ambonę i przeczekanie do rana to jednak dobry pomysł będzie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie ma to jak odstresować się przed świętami w górach. Te miejsca są mi zupełnie nieznane, ciesze się więc ze mogę zobaczyć tereny górskie po których wędrują inni.
    Wesołych Świąt życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i Tobie również życzę wszystkiego najlepszego w Święta :-)

      Usuń
  10. Podobają nam się takie długodystansowe trasy, a Ela czyta o nich z zaparty tchem. Pozwolimy jej jeszcze trochę podrosnąć i wtedy we trójkę pójdziemy sobie na "długi spacer".
    Pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To życzę w przyszłości wielu udanych dalekich wycieczek :-)
      I jeżeli tylko pogoda dopisze, to na pewno będzie co wspominać przez długi czas.

      Ja ze swojej strony mogę obiecać, że jeszcze kilka relacji z długich przejść się pojawi na blogu

      Usuń

Prześlij komentarz