Zimowe Karkonosze w chmurach



Zima w tym roku jest epizodyczna. Raz pada śnieg, tylko po to, by za chwilę przyszła odwilż i ten śnieg mógł zniknąć. Jeszcze niedawno, bo mniej więcej tydzień wcześniej, śniegu było mało. Wystawały kamienie i kosówka, jednak przez ostatni tydzień niemal cały czas padało – we Wrocławiu deszcz, w górach śnieg. Zapowiadały się świetne warunki rakietowe, aż trzeba było to wykorzystać.

Sobota, 5 marca 2016

Harrachov, , Chata Dvoračky, , Vrbatova bouda, , , U čtyř pánů

Na wyjazd zgaduję się ze Skadi i Damianem z bloga Skadi Na Grani, którzy obecnie spędzają wolne w pensjonacie w Piechowicach. Oni mogą się wyspać, a ja bladym świtem, a właściwie jeszcze późną nocą, jestem już na nogach i idę na dworzec, by wsiąść do pociągu - ale konkretnego, nie byle jakiego ;) - i dojechać do nich. Po drodze małe opóźnienie i spotykamy się pod dworcem już u podnóża Karkonoszy. Stąd jedziemy autem do czeskiego Harrachova, gdzie po opłaceniu 60Kč zostaje auto, a my ubieramy się do wyjścia na trasę.

Jeszcze nie wspominałem, ale dzisiejsza wycieczka będzie inna niż standardowe. Można by powiedzieć, że będzie multidyscyplinarna. Oni na nartach turowych, ja na rakietach śnieżnych. Każdy ma, co lubi i posiada ;)

No, ale ruszamy. Najpierw dłuższy odcinek asfaltem, który płynnie przechodzi w wyratrakowany szlak narciarski. Skadi tutaj ubiera narty, Damian już od dłuższego czasu ma je na nogach. W pewnym momencie prezentuje nam nawet swoją muskulaturę. Wręcz słychać „Patrzcie jaką te narty robią muskulaturę” :P


W miejscu, gdzie szlak skręca o ponad 90 stopni robimy przerwę. Herbata, czekolada i w drogę. Wyszło nawet słońce!


Kawałek dalej na rozdrożu Ručičky stoi wiata. Porządna, w Karkonoskim stylu.

Następny etap to nadal wygodna trasa, częściowo ubita skuterami, ale są na niej również trudniejsze momenty – czyli stoki narciarskie. Pierwszą trudnością jest to, że są twarde i pochyłe, czyli idąc na butach ślizgam się. Drugą, są narciarze, na których trzeba uważać, żeby się z nimi nie spotkać.


Pod Chatą Dvoračky robimy przerwę na kanapki i herbatę. W środku jest tłum, na zewnątrz również, więc nie mamy ochoty siedzieć tam dłużej. Na jakiś posiłek zatrzymamy się w następnym schronisku.
Po jedzeniu ruszamy dalej. Rakiety mam już na nogach, bo ubity odcinek się kończy i będą już przydatne podczas podejścia na Kotelské sedlo. Na przełęczy robimy przerwę, podczas której podchodzimy do schronu bojowego tzw. rzopika (Řopík), będącego częścią umocnień budowanych przez Czechosłowację przed II Wojną Światową. Widać, że śniegu w Karkonoszach jest pod dostatkiem.


Mijają nas jeszcze dwaj czescy strażnicy parkowi na nartach, z rakietami przytroczonymi do plecaków. Widać, że sprzęt mają odpowiedni.
No, ale my tez ruszamy, nie ma co tak stać, zwłaszcza, że widoków brak. Słońce co prawda próbuje przeświecać się przez chmury, które przez większość czasu kończą się „tuż nad nami”, ale i tak siedzimy we mgle.


Czasami jednak słońca jest jakby więcej, co widać po pojawiających się cieniach. Od razu jest ładniej ;)


Niestety, przez większość wędrówki pozostaje nam tylko oglądanie ośnieżonych choinek. Bo prócz tego za wiele nie widać.


Główny cel dzisiejszej wędrówki to Harrachovy kameny. Szczyt o wysokości 1421 m n.p.m., na którego wierzchołku znajdują się granitowe skałki, a prócz tego jest ładny widok na okolicę. Tym razem z trudem odnajdujemy tabliczkę szczytową, by móc udokumentować fakt zdobycia tego miejsca.


Niektórzy nawet osiwieli z zawodu, że nic nie widać ;)

Na szczycie nie spędzamy chyba nawet 15 sekund i ruszamy dalej w stronę Vrbatovej boudy. Rozglądam się pilnie na lewą stronę, bo szukam pewnej budowli. I po pewnym czasie jest.


Ruszam w świeżym śniegu ku niej, by zobaczyć jak się prezentuje w warunkach zimowych. Wygląda super, jest nawet wszystko mówiący napis „Zimmer frei”. Niestety, tym razem zapomniałem kluczy, ale następnym razem? Kto wie :P


Tuż przed schroniskiem znajduje się pomnik Mohyla Hanče a Vrbaty. Krótką historię dotyczącą jego powstania można znaleźć na Wikipedii
24 marca 1913 w okolicach osady Horní Mísečky w Karkonoszach odbywał się międzynarodowy bieg narciarski na 50 km, w którym faworytem był Bohumil Hanč. Z powodu ładnej pogody biegacze wystartowali bez ciepłych okryć i czapek. Po ok. godzinie od rozpoczęcia zawodów nastąpiło załamanie pogody. Zawodników odwołano z trasy, z wyjątkiem Hanča, który biegł pierwszy. Vrbata wyruszył na poszukiwania przyjaciela, a spotkawszy go przekazał mu swój płaszcz i czapkę, po czym rozdzielili się. Skrajnie wychłodzonego Hanča znalazł inny z zawodników, Emmerich Rath, lecz po przetransportowaniu go do schroniska Labská bouda Hanč zmarł. Zwłoki Vrbaty znaleziono następnego dnia.



Do schroniska (Vrbatova bouda) zachodzimy w kompletnej mgle. Podczas studiowania menu, Skadi spogląda w stronę okna i głośno oznajmia: „Patrzcie, coś się dzieje” i wychodzi ze schroniska. Po chwili my również opuszczamy budynek i zaczynamy fotografować okolicę.
Początkowo tak nieśmiało.


By po odwróceniu się, móc sfotografować… Tak, tak, Śnieżkę ponad chmurami.


Można było również zobaczyć Łabski Szczyt.


Oraz Stację Przekaźnikową nad Śnieżnymi Kotłami.


Jeszcze szersze ujęcie w stronę Śnieżki.


A co najciekawsze, po północnej stronie grzbietu chmury zniknęły całkowicie w ciągu 15 minut, a po południowej ciągle były na tym samym pułapie.

Ale zanim do tego doszło, zdążyłem jeszcze sfotografować ile śniegu napadało w Karkach w ostatnim czasie.

Mohyla Hanče a Vrbaty.


Tu już widok w stronę Nadajnika na Śnieżnych Kotłach bez chmur. Pojawiła się nawet Labská bouda.


A to chyba najlepsze ujęcie całego wyjazdu: Śnieżka, Luční bouda i Równia pod Śnieżką.


Chmury ponownie nadchodzą. A ta kropka w dali, to oczywiście Skadi.


Zastanawiamy się czy zdąży na szczyt zanim przyjdą chmury. Hmm… zdążyła czy nie?

Na szczęście zdążyła, bo chmury zajęły tylko część naszej góry, pozostawiając nam widok na Śnieżkę.


Skadi fotografuje.


I po pamiątkowej focie na szczycie Zlaté návrší (1411 m n. m.) zaczynamy powrót do schroniska.


Schronisko Vrbatova bouda oraz szczyt Kotel ponad chmurami.


Buffy z dedykacją dla rajliego ;)

fot. Damian

W schronisku Skadi zjada zupę, a ja z Damianem zadowalamy się kofolą i ruszamy w dalszą drogę. O widokach nie warto pisać, bo ich nie było. Wręcz z każdą chwilą robiło się coraz ciekawiej i w momencie, gdy szliśmy poza szlakiem i bez widoku na tyczki, trudno było określić gdzie jest śnieg, a gdzie już powietrze. Ciekawe ;)

Przy wiacie U čtyř pánů przerwa. Chwila rozmowy i żegnamy się. Ja życzę im przyjemnego zjazdu, oni mi wygodnego noclegu. Bo w moich planach jest nocleg w tej oto wiacie.


Jeśli ktoś śledzi mojego bloga, to już powinien kojarzyć to miejsce, gdyż co pewien czas się u mnie pojawia. Bardzo fajna miejscówka na nocleg. Niestety, zachodu dzisiaj nie będzie i jedynie zachmurzone góry.


Słońce zachodzi, a ja odpalam świece. Wieczór spędzony w samotności, w blasku świec jest fajny. Ponad godzine po zachodzie słońca koło wiaty pojawił się jakiś narciarz, ale gdy zobaczył blask ognia, od razu ruszył dalej. Cóż, był mało towarzyski ;) Po kolacji wysyłam kilka smsów i idę spać.


Niedziela, 6 marca 2016

U čtyř pánů, v, Česká budka, , Odrodzenie, , Pielgrzymy, v, Polana, , Karpacz

Tak wyglądało wnętrze wiaty o poranku. W nocy było tylko -3 °C i wiatr zawiewający śnieg do wnętrza wiaty, co spowodowało lekkie zawilgocenie śpiwora. Ale noc była komfortowa :) Ktoś zgadnie po co robiłem babki śniegowe? :P


Po śniadaniu ruszam we mgłę, mleko i wiatr. I tak sobie idę ciesząc się z posiadania rakiet. Źródło Łaby omijam, a dokładniej przechodzę nad, gdyż jest całkowicie zasypane. I idę dalej. Jest fajnie.


Idę dalej, przecieram szlak. Aż w pewnym momencie z mgły wyłania się wielki budynek. To oczywiście Stacja Przekaźnikowa nad Śnieżnymi Kotłami. Wiem gdzie jestem!

Idę za tyczkami dalej, omijam Wielkiego Szyszaka z prawej strony i dochodzę do Czarnej Przełęczy. Jest tu wiata, w której zatrzymuję się na drugie śniadanie. Spotykam tutaj dwie Poznanianki, które idą od Odrodzenia. One też torowały.
Plecaczek w wiacie.

No i wiata. I to naprawiona! Ma drzwi z zamkiem. Jeszcze cynkiel nówka, nie zużyte. Oby tylko znowu komuś się nie przydał zamek, a później drzwi, bo poprzednie zniknęły.


Pamiątkowa foteczka przed wiatą. Oczywiście w puchówce, bo przecież ciepło musi być ;)


Ruszam dalej i gdy jestem koło Czeskich Kamieni rozwiewa się i pojawia się słońce. Od razu robię kilka fot, bo taka okazja może się już dzisiaj nie powtórzyć. I rzeczywiście to była jedyna chwila ze słońcem.






Teraz to już marsz przed siebie. Z każdą chwilą szlak robi się coraz bardziej przetarty przez turystów i narciarzy. W rejonie Petrovki fragment jest nawet wyratrakowany, więc ściągam na chwilę rakiety. I tak sobie idę aż do miejsca, gdzie za Odrodzeniem odbija zielony szlak. Zatrzymuję się, zerkam w stronę nienaruszonego śniegu wzdłuż tyczek i decyzja może być tylko jedna: „Idę tędy!”.


Rakiety nadal robią swoją robotę. Gdyby nie one, byłoby gorzej.


Dziewiczy śnieg przede mną…


Niestety, w mniej więcej w połowie zielonego szlaku spotykam turystę idącego od dołu. Chwila rozmowy i słyszę, że żałuje, że nie wziął rakiet, ale myślał, że nie będzie śniegu. Cóż, ja wziąłem rakiety, bo wiedziałem ,że śnieg jest. ;) Teraz będę miał już założony ślad.


Ten leśny odcinek dłuży się, ale jest przyjemny, bo rakiety pokazują swoją siłę. Na żółtym szlaku ściągam rakiety i troczę do plecaka. Aż do Karpacza szlak jest wygodny, a czym jestem niżej, tym jest też cieplej. W Karpaczu już wyraźnie na plusie, bo cały śnieg z plecaka stopniał zanim doszedłem na przystanek przy Białym Jarze.

Powrót to bus do Jeleniej Góry, a potem pociąg KD do Wrocławia. W pociągu nie kładę plecaka na górze, tylko obok siebie na podłodze – oczywiście decyzja była dobra, bo już po kilku stacjach od mojego plecaka płynie ładny strumyczek pokazujący jak pociąg przyśpiesza ;)

Wycieczka fajna, spokojna, a bez rakiet drugi dzień byłby mocno męczący. Brakowało tylko trochę więcej słońca, ale sobotnie przejaśnienie wynagrodziło ogólne chmury. Dziękuję oczywiście Skadi i Damianowi za podwiezienie w sobotę i późniejszą wspólną wycieczkę, do następnego! :)

Więcej zdjęć: https://goo.gl/photos/BF9ZpiGZ88z2HSfN9

Komentarze

  1. Ooo proszę - jest i moje noclegowe tipi jak również wiata z nowymi drzwiami, do której nie dotarłem :)

    BTW - w niedzielę po 3 latach odpaliłem wreszcie rakiety. Cód miód w Kamiennych. Co chwilę jakiś czubek świerka trzaskał i walił w dół ale twardym być trza ;-) Zima częściowo nadrabia zaległości.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest, jest i ma się dobrze ;)

      Czyżby nawet w Kamiennych napadało tyle śniegu, że można było w nich podziałaś rakietowo? Ładnie, aż się nie spodziewałem. Ale dobrze, że rakiety odkurzone!

      Usuń
  2. Super, że ta chatka pod Śmielcem otrzymała wreszcie drzwi, może przy najbliższym wypadzie w Karki uda się ją wypróbować :3
    Mam nadzieję że zima się utrzyma w górach jeszcze co najmniej do świąt, bo ze dwa razy chciałbym gdzieś wyskoczyć ;P
    PS... Ale mi zrobiłeś smaka na kofole :P To jest dramat że jej nie można kupić w Polsce... ://

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, bo drzwi czynią nocleg dużo wygodniejszym przy wietrze. Gdyby one były w tej wiacie, w której ja spałem, nie miałbym problemu z wilgotnym śpiworem. Na razie myślę, że jeszcze chwilę potrzyma. Tylko szkoda, że na kalendarzu już wiosna się zbliża :P

      Można, przynajmniej we Wrocławiu bez problemu. Są też sklepy internetowe oferujące kofolę. Ale ta kupiona u nas, jakoś inaczej smakuje, gdy się wie, że nie trzeba było po nią nigdzie jechać ;)

      Usuń
  3. Przynajmniej na Waszych zdjęciach napatrzę się na zimę, bo w Warszawie w tym roku jakoś jej nie stwierdzono ;) Karkonosze mnie wzywają już od dawna, więc nie ma przebacz, ale w lato z tydzień tam spędzę. Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, we Wrocławiu też była krótko, ale góry na szczęście ratują sytuację :)
      Oby tylko pogoda Ci dopisała. Powodzenia na wujeździe :)

      Usuń
  4. Urozmaicona wycieczka i znów pochodziłeś nad chmurami. Te zdjęcia mnie najbardziej kręcą. U mnie w Zabrzu to zimy tez właściwie nie było, ot kilka dni z niewielką ilością śniegu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak we Wrocławiu, też zimy nie było praktycznie. Dobrze, że chociaż w górach można ją znaleźć.

      Usuń
  5. Fajne mamy to zdjęcie w tych buffach ;) Uciekające kozice przed kamerzystą w górach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie, takie fotogeniczne te buffy :) I jakie praktyczne!

      Usuń
  6. W końcu chwila na karkonoską lekturę - zacząłem od Ciebie. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to brak choćby jednego słowa opinii, porównania o połączeniu podczas tego wypadu rakiet & nart turowych. No nic, może u Skadi się dowiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Skadi ten odcinek karkonoskiego wędrowania jeszcze przed nią :)

      A o porównaniu, to rzeczywiście przegapiłem. Myślałem, by coś o tym napisać, ale w trakcie tworzenia zaginęło. Ale mogę napisać w komentarzu ;) Generalnie było spoko - bo na podejściu bym powiedział, że w rakietach szedłem podobnie, czasem szybciej, niż oni na nartach. Na płaskim oni trochę szybciej lub podobnie jak ja, ale na odcinkach w dół, to narty wygrywają bezapelacyjnie. Ogólnie nie było dużych różnic, bo większość trasy była w górę i po płaskim. Dłuższy odcinek w dół był dopiero, gdy już się rozdzieliliśmy.

      Usuń

Prześlij komentarz