Heaphy Track - nowozelandzki Great Walk



Heaphy Track to szlak turystyczny położony na terenie Parku Narodowym Kahurangi, znajdującego się w północnej części Wyspy Południowej Nowej Zelandii. Włączony został w sieć Wielkich Szlaków (Great Walks), które wyróżniają się pod względem długości, atrakcyjności terenów czy bazą noclegową. Szlak przebiega przez różnorodne tereny, od zalesionych gór, przez widokową równinę aż do wybrzeża Morze Tasmana.

Czwartek, 25 sierpnia 2016

Zastanawiałem się w jaki sposób opisać ten wyjazd, ale doszedłem do wniosku, że napiszę tylko o tym szlaku i podam kilka informacji praktycznych, co się z nim wiąże. Nie będę pisał o całej podróży z Christchurch do Nelson, a następnie do Brown Hut, gdzie szlak ma swój początek.

Z busa wysiadamy po 14:30. Nie ma to jak wczesna pora, idealna do rozpoczęcia wędrówki ;) Jesteśmy na leśnym parkingu w Parku Narodowym Kahurangi, obok Brown Hut, w którym można spędzić pierwszy nocleg. My jednak planujemy dojść do Aorere Shelter - pola namiotowego.

Dla rozjaśnienia sytuacji pokażę mapkę całego szlaku.


I profil przewyższeń.


Widać, że dzisiaj musimy zdobyć około 500m w jakieś 3 godziny.

Brown Hut prezentuje się tak.


Wraz z nami busem przyjechała tylko jedna osoba - facet, który będzie tutaj spać i ruszy w dalszą drogę dopiero jutro. My ruszamy dalej. Przechodzimy mostem ponad Brown River i znikamy w lesie, który będzie nam towarzyszył przez większość wędrówki.

Szlak jest bardzo dobrze przygotowany, równy, wyraźnie widoczny, o ubitej nawierzchni.


Żebyście jednak nie myśleli, że na trasie byliśmy sami. Spotkaliśmy takiego oto lokalnego mieszkańca.


Jesteśmy coraz wyżej, a chmury coraz bliżej. W dole wije się Aorere River.


A później mieliśmy duże szczęście być w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Gdy akurat słońce zachodziło, drzewa się przerzedziły i można było dojrzeć coś poza zielenią. Do tego chmury zostały w dole.
Lead Hiils


Mt Olympus


Na polu namiotowym jesteśmy już po zmroku. Nie chce nam się jednak rozkładać namiotu, bo znajduje się tam piękna wiata. Aż żal z niej nie skorzystać.


Po kolacji czas na sen.

Piątek, 26 sierpnia 2016

Sama wiata wygląda tak:


Jest gdzie usiąść, schować się przed deszczem, nabrać wody (zbiornik z deszczówką znajduje się obok), są toalety.

Po śniadaniu idziemy w dalszą drogę. Szlak wiedzie w dalszym ciągu lasem, więc widoków generalnie brak, prócz nielicznych momentów.


Towarzyszy nam również często padający deszcz o różnej intensywności.

Po godzinie od wyjście z wiaty dotarliśmy do Flanagans Corner. Jest to najwyższy punkt jaki zdobywa się podczas przejścia Heaphy Track. Znajdujemy się w tym momencie na wysokości 915 m.


Niedaleko niego jest punkt widokowy. Cóż, coś widać, ale szału nie ma.


Te widoki kojarzą mi się z lasami deszczowymi. A aura tylko potęguje te wrażenia. Zresztą te rejony słyną z częstych i mocnych deszczów. W jednym ze schronisk czytałem książkę poświęconą temu szlakowi, gdzie opis wypadków stanowił pokaźny rozdział. Przyczyną większości były opady, które zaskoczyły (albo zostały zignorowane) turystów podczas wędrówki. A miejsc, gdzie można się utopić nie brakuje, ale o tym napisze więcej później.

Po jakichś 2,5h od wyjścia rano pojawiamy się pod Perry Saddle Hut położonej na wysokości 860 m. Samo schronisko wybudowano w 2012r., tak jak dużą część infrastruktury na tym szlaku (np. mosty).


Przeczekujemy tutaj większy opad deszczu i idziemy dalej. Początkowo przez krótki odcinek łąki, by jednak dość szybko znowu zniknąć w lesie.


Za to w lesie można spotkać fioletowe grzyby.


Gdy las zanika, pojawiają się niskie, wiecznie zielone drzewa/krzewy z rodziny zastrzalinowatych.


Niedługo nawet ten niski las znika i pojawia się przed nami Gouland Downs. Prawie jak sawanna, tylko w porze deszczowej ;)






Tutaj znajduje się słup, gdzie turyści mogę zostawiać swoje stare, wysłużone już górskie obuwie (Boot Pole Corner).

Jeden z wielu mostów.


Przed wielkim deszczem chowamy się w Gouland Downs Hut.


Prócz nas po okolicy kręcą się także weki, endemiczne nielotne ptaki, zwane kurczakami ;) Są ciekawskie, nie boją się ludzi, stosunkowo łatwo je upolować, więc nic dziwnego, że w czasach kolonizacji wyspy zostały całkowicie wytępione w tej okolicy. Te obecnie tu żyjące są potomkami sprowadzonych tu w drugiej połowie XX wieku.


Gouland Downs


Potem przechodzimy przez krótki, aczkolwiek ciekawy las bukowy (beech forest).


W dalszej części Gouland Downs przechodzi się przez mosty wiszące ponad Shimer Brook i Big River. Rzeki obecnie przypominają małe potoki, jednak niejedna osoba się w nich utopiła po intensywnych deszczach.


A właśnie, czemu się ludzie w nich topili? Bo dopiero kilka lat temu wpadli na pomysł, żeby zrobić tam mosty. Wcześniej po prostu przechodziło się przez rzeki.




Big River po prawej. Nie wygląda na taką dużą obecnie.




Dzisiaj śpimy koło Saxon Hut. My w namiocie, a w samej chacie duża grupa rowerzystów. Dookoła chaty oczywiście wek nie brakowało. Rowerzyści nawet próbowali je upolować i zastawiali pułapki, pod chatą...


W chwili gdy nie pada, rozkładamy namiot na przygotowanej do tego celu drewnianej platformie, a później już na spokojnie siedzimy sobie w chacie jedząc kolację.

Przejście z Aorere Sheter do Saxon Hut zajęło nam około 7h wraz z postojami i przeczekiwaniem silniejszych opadów.

Sobota, 27 sierpnia 2017

Po wyjściu z namiotu o 7:30 natrafiam na śnieg. W nocy dalej padało, tyle, że było zimno, więc prószył śnieg. W końcu jest zima :)


Rano jednak pada dalej, choć z przerwami. Śniadanie jemy nie śpiesząc się i gdy o 9:20 wychodzimy na szlak, nawet pojawia się słońce. Czyżby tak miało być już cały dzień?


No oczywiście, że nie. Opady towarzyszyły nam w wędrówce, na szczęście przez większość czasu tylko kropiło. Sytuację (ciężko to przyznać...) ratował las, który zasłaniał nas przed deszczem i przeszywającym wiatrem. Ale widoków też brak.


Bezleśna, mokra niecka między wzniesieniami. Godzina 11:20


Szpara między drzewami, godzina 15:20


Chwilę przed ulewą w Lewis Hut. Godzina 16.


Jak widać widokowo to to dzisiaj nie jest. Trochę się to poprawia później, gdy idziemy już wzdłuż końcowego biegu rzeki Heaphy River, ale nadal w większości idzie się lasem.


Ciekawe drzewo.



Dzień kończymy w Heaphy Shelter, gdzie jesteśmy po 18 lub 19. Jest on położony w okolicy ujścia rzeki Heaphy River do Morza Tasmana. To również pole namiotowe, z ładną wiatą, w której postanawiamy przenocować.

Wieczorem, w trakcie kolacji odwiedza nas possum, który przez miejscowych traktowany jest jak myszy czy szczury u nas. Jednym słowem szkodnik, którym nikt się nie przejmuje, a wręcz jest tępiony. Wynika to z faktu, że nie są to zwierzęta miejscowe, a tylko sprowadzone przez Europejczyków w celach hodowlanych, jednak część uciekła, i całkiem dobrze sobie radzą w tamtym środowisku. Są tym większym problemem dla miejscowej fauny, że większość ptaków nie lata, więc łatwo padają ofiarą tych gryzoni. Zresztą nasze jedzenie musiałem powiesić pod sufitem na kiju, bo inaczej pewnie i nim by się zaopiekował.




Niedziela, 28 sierpnia 2017

Z przedstawicieli fauny w nocy oprócz possuma, który ponoć chodził po Kasi, odwiedziła nas mysz, która podgryzała śmieci. Wg Kasi mysz strąciła woreczek ze śmieciami na podłogę, a z samego rana przyszła weka i, nim Kasia zdążyła wyjść ze śpiwora, zabrała śmieci i uciekła w las. Faktem jest, że woreczek ze śmieciami zniknął i ślad po nim zaginął.

Rano rzut oka na naszą wiatę w świetle dnia.


Dzisiejsza trasa wiedzie wzdłuż Morza Tasmana. Przez większość czasu idzie się lasem, jednak kilka razy jest możliwość zejścia na plażę czy przebycia jakiegoś odcinka po piasku.






Mniej więcej w połowie naszego dzisiejszego odcinka napotykamy Katipo Creek Shelter. Czyli wiatę z możliwością rozbicia namiotów obok. Przeszukujemy uważnie książkę wpisów, bo wiemy, że Ania, u której mieszkamy w Christchurch, była tam i wpisała się do książki. No i wpis udało się odnaleźć.


Nie wspomniałem jeszcze o florze, którą mijaliśmy na tym przybrzeżnym odcinku. Był to głównie endemiczny gatunek palmy nikau.




Dzisiejszego dnia pogoda dopisała. Wyjątkowo nie padało i wyszło nawet słońce.


Na to wzniesienie w kształcie piramidy będziemy szli jutro, dzisiaj kończymy dzień u jego podnóża. W ten sposób mogliśmy obserwować, ile nam jeszcze zostało do przejścia.


Muszelek nie brakuje.


Towarzyszą nam w wędrówce takie ptaki. Z daleko przypominają pingwiny (tak, w Nowej Zelandii żyją pingwiny), jedna z bliska już widać, że to nie są. A jak najłatwiej rozpoznać czy mamy do czynienia z pingwinem, czy jednak nie? Przestraszyć. Jeżeli odleci, to znaczy, że to nie był pingwin :P


Piramida z bliska, z plaży obok campingu, na którym rozłożyliśmy namiot. Później poszliśmy jeszcze na plażę pozbierać muszelki i pofotografować okolicę.


Zresztą camping to dużo powiedziane. Po prostu kawałek trawiastego placu, miejsce na ognisko, źródło wody (kran) i toi-toi. Generalnie najgorsze miejsce ze wszystkich na tym szlaku.


A, co do deszczu, to oczywiście padało, ale jak już mieliśmy rozłożony namiot, więc mogliśmy się schować.

Poniedziałek, 29 sierpnia 2017

Po śniadaniu idziemy już ku końcowi naszej wycieczki. Najpierw krótki odcinek po płaskim, by następnie zacząć wędrówkę w górę widzianej wczoraj piramidy. Na górze jest punkt widokowy, z którego widać naszą plażę, wraz z głazem, widocznym dwa zdjęcia powyżej. Tylko z innej perspektywy ;)


Ujście rzeki Kohaihai River i pętla drogi, z której turyści wracają do Nelson po przejściu Heaphy Track.


I rzut oka na "dżunglę", z której już wyszliśmy.


Po przejściu szlaku.


Ponieważ my szliśmy wariantem mało popularnym, a większość osób chodzi po chatach zgodnie z wariantami podanymi na stronie DOC (Department of Conservation), spotykaliśmy mało osób. Jak jednak okazało się na końcu, ludzi trochę było, bo bus jechał pełny - głównie jechali rowerzyści.

Wypadałoby to jakoś podsumować. Widoki ładne, tam gdzie były - co do tego nie ma wątpliwości. Jednak biorąc pod uwagę ile czasu idzie się przez las, ile jest odcinków gdzie nic nie widać przez kilka godzin i ile czasu zajmuje dotarcie do tego lasu, przepraszam, szlaku, to... Jeżeli ktoś chce coś widzieć, niech wybierze inny Great Walk. A z tego mogę polecić zobaczenie odcinka od Kohaihai do Heaphy Hut (albo części tego). To naprawdę warto odwiedzić. Zresztą na końcówce spotykaliśmy dużo ludzi, którzy przyjechali do Kohaihai właśnie w takim celu, by przejść przez "Piramidę", zejść na plażę po drugiej stronie, przespacerować nią kawałek i wrócić do auta. Całość raczej będę odradzał, bo są ciekawsze rejony na kilkudniową wycieczkę.

Dopisek Kasi:
To było za dużo lasu, jak na wytrzymałość Artura ;)

Więcej zdjęć: https://goo.gl/photos/vEFhPrv18DEV5MZZ7



Informacje praktyczne:

Informacje o Great Walks'ach ogólnie - www.doc.govt.nz/parks-and-recreation/things-to-do/walking-and-tramping/great-walks/
Informacje o Heaphy Track - www.doc.govt.nz/heaphytrack
Rowerami można jeździć w terminie 1 maj - 30 listopad

Rezerwacje noclegów i busów dowożących na start/odwożących po skończeniu wędrówki trzeba dokonać z wyprzedzeniem. Jeżeli nie uda nam się zarezerwować całości trasy, to nie można iść na szlak.
Rezerwacji można dokonać przez stronę internetową - booking.doc.govt.nz/Menu.aspx?sg=HEA lub w biurze DOC (za dodatkową opłatą jak dobrze pamiętam).

Ceny w 2017 to:
Nocleg w chatach - $34 osoba
Nocleg na polu namiotowym - $14 osoba
Osoby do 17 lat noclegi za darmo, jednak nadal obowiązuje rezerwacja.

Ponieważ szlak nie jest pętlą, a odległość między startem, a końcem to ok 463km drogami, logiczne jest rozpoczynanie dojazdu busem w jakimś mieście, np. Nelson lub Westport. Lista przewoźników dowożących na szlak - www.doc.govt.nz/parks-and-recreation/places-to-go/nelson-tasman/places/kahurangi-national-park/things-to-do/tracks/heaphy-track/commercial-operators/
Trzeba patrzeć się kiedy który jedzie i dopytywać się przed planowaniem wyjazdu. Bo może zdarzyć się sytuacja, że niby jest kurs zaplanowany, jednak w rzeczywistości on się nie odbywa i trzeba zmienić datę wyjazdu. Zwłaszcza poza sezonem jest to istotne. Tyle dobrego, że rezerwacje robi się z wyprzedzeniem, więc i o zaskoczenie trudno.
Cena za kurs w dwie strony to ok. $160

A tak to wygląda na mapie mniej więcej:


Całe jedzenie trzeba mieć ze sobą, bo nawet chaty, to schrony bezobsługowe. Nie ma tam bufetów, jest tylko piec do ogrzewania, woda (najczęściej deszczówka) i kuchnia do gotowania (gaz + kuchenki). Więc nie można nastawiać się, że braki wyposażenia czy jedzenia uzupełni się gdzieś na trasie.

1 dolar nowozelandzki = ok. 2.6 zł

Komentarze

  1. Nowa Zelandia jest dla mnie dość abstrakcyjnym miejscem, wątpię, czy kiedykolwiek je odwiedzę. Ale miło się o niej czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne miejsce na ziemi, choć bardzo daleko. Ponadto widać, że teren bardzo liberalny do uprawiania turystyki indywidualnej:)
    Dzięki wielkie i pozdrawiam 😀😀😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, do Nowej Zelandii jest strasznie daleko, ale widoki tam są bardzo ładne. Jednym słowem to taki koniec świata dla nas. Zresztą jak spojrzymy na mapę, to i mapa się niedaleko kończy :P

      Usuń
  3. Puchowe paputki poleciały do Nowej Zelandii! :D Ten słup z butami to kiepska replika naszego "pomnika" z Gór Kaczawskich :D Jak dla mnie trochę mało górskich widoków na trasie, ale tych spotkanych zwierzątek zazdroszczę bardzo :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz