Alpy - Punta Marinelli 3182 m



Alpy, marzenie chyba każdego, kto schodził już sporo naszych polskich gór. Góry inne niż nasze Tatry. Większe, wyższe, pokryte śniegiem i lodem przez cały rok. U nas tego nie ma. Do tej pory przez Alpy jedynie przejeżdżałem kilkukrotnie w drodze na południe Europy, tym razem jednak pierwszy raz postawię swoje kroki na tutejszych szlakach.

Wtorek, 25 sierpnia 2015

Wyjazd wychodzi przy okazji, bo miałem jechać tylko pozwiedzać Włochy, jednak znajomy jechał akurat w rejon Piz Bernina, zgaduję się z nim i przed zwiedzaniem, trochę się pomęczę na tamtejszym lodowcu.

z Wrocławia wyjeżdżamy wraz z Robertem pociągiem do Zgorzelca o 5:12, tam spotykamy Marcina i już autem ruszamy do Włoch. Niemieckie autostrady nas nie lubią, ogólnie jedzie się kiepsko, bo dwa razy niemal stoimy. Raz remont, drugi raz wypadek i tak mija sporo czasu z dzisiejszego dnia. Koło 20 jesteśmy dopiero w kraju makaronu i postanawiamy przespać się na jakimś parkingu wypełnionym tirami.

Środa, 26 sierpnia 2015

Niby już niedaleko, jednak powolne tempo porannego ogarniania i późniejszej podróży sprawia, że na Campo Moro pojawiamy się dopiero po 16.30. Jest to sztuczne jezioro zaporowe, przy którym znajduje się hotel/schronisko i parking. Tu też zostawiamy auto, a sami ruszamy na spacer nad Lago di Gera. Drugie jezioro zaporowe, które znajduje się kawałek powyżej tego pierwszego.


Tamy są wielkie, robię na mnie wrażenie, bo jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Poza tym widać, że plany na budowę infrastruktury towarzyszącej tamom były jeszcze większe, jednak z jakiegoś powodu zostały porzucone w trakcie budowy, bo widać wiele niedokończonych budowli, a także tylko jakiś fragmentów fundamentów.


Po tamie można chodzić, jest również możliwość obejścia całego jeziora dookoła, jednak tego nie robimy i po zobaczeniu okolicy wracamy na parking w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Rzut oka na Campo Moro.


Na nocleg wybieramy płaskie miejsce obok kapliczki powyżej parkingu. Rozkładamy namioty, a zasypiając oglądam rozgwieżdżone niebo. Były nawet spadające gwiazdy.

Czwartek, 26 sierpnia 2015

Wstajemy, jemy śniadanie, pakujemy namioty i powoli ruszamy na szlak.


Jesteśmy na wysokości 1995 m, w nocy było 8st, więc całkiem ciepło. W sumie w dzień jest gorąco, więc nie ma co się dziwić.

Pierwszy etap wędrówki, to zejście z tamy w dół, by następnie stromo wspinać się na stok po drugiej stronie doliny. Są tutaj nawet skalne odcinki ubezpieczone łańcuchami. Już poprzedniego dnia, gdy oglądaliśmy ten odcinek wyglądało, że będzie męcząco. I w rzeczywistości dokładnie tak jest. Zdobywanie wysokości z ciężkim plecakiem nie jest łatwe.
Widok na Campo Moro.


Większość wędrówki do Rifugio Carate-Brianza (2630 m) to wędrówka mało ciekawym szlakiem. Najpierw las, potem podejście z mało ciekawymi widokami. Jesteśmy tutaj o 12.30.


Lans fota przed schroniskiem z widokiem na alpejską dolinę i jakieś szczyty w oddali.


Ciekawiej robi się po przejściu przez przełęcz nad schroniskiem. Widoki robią się ciekawsze, zieleń oddaje miejsce szarości kamieni i bieli lodowców. Niestety chmury postanowiły ukryć część okolicy przed nami, ale i tak jest bardzo ładnie.





Po godzinie i dwudziestu minutach pojawiamy się przy Rifugio Marinelli-Bombardieri. Schronisko z ładnymi widokami. Spędzamy tu dłuższa chwilę, robimy zdjęcia, bierzemy wodę i idziemy wyżej.





Widok na lodowce w dalszej drodze.


Czeka nas krótkie, acz strome podejście, a potem teren się wypłaszcza i jest super miejscówka pod namioty z przygotowanymi dwoma platformami. Miejsce na mapie oznaczone jest jako Passo Marinelli Occidentale (3014 m).


Jak widać wody nie brakuje, bo tuż obok namiotów płynie strumień wypływający z lodowca. Po krótkim podejściu na usypisko powyżej naszych namiotów widać także lodowiec, którym przyjdzie nam jutro wędrować.


O 20.30 przechodzą obok nas Polacy, którzy tego dnia próbowali dojść do Rifugio Marco e Rosa. Nie udało im się to jednak, ale dowiedzieliśmy się trochę o warunkach panujących na lodowcu i w jego otoczeniu. Nie wygląda to optymistycznie, ale przynajmniej wszystkie szczeliny są widoczne, bo śniegu brak. Za to lawiny kamienne schodzą zewsząd przez cały czas - jedna z takich była głównym powodem ich wycofu. Wedle opowieści spadła niedaleki nich i mieli szczęście, że kamienie powpadały do szczeliny, więc nie doleciały do nich.

Piątek, 27 sierpnia 2015

Poranne wyjście opóźnia się względem planu. Marcin rezygnuje z próby wejścia, jego samopoczucie jest fatalne, boli go głowa, narzeka na ogólne osłabienie. Wysokość 3tyś m, ale jak widać wystarczy by to odczuć. On bierze swoje rzeczy i schodzi w dół, my w promieniach wschodzącego słońca ruszamy w górę.


Na lodowcu szczelin nie brakuje.


Raki zakładamy zaraz za przełęczą. Lód mocno zmrożony, lodowiec mocno popękany. Jako, że to moja pierwsza styczność z lodowcem, szczeliny są spora atrakcją, Plusem jest fakt, że nie musimy obawiać się, że są gdzieś zasypane, bo śniegu dosłownie zero, sam lód. Szczeliny najpierw niezbyt duże, jednak czym dalej idziemy, tym stają się głębokie i wielkie. Musimy mocno kluczyć by je ominąć i przejść dalej. Niektóre omijamy, niektóre przeskakujemy. A ogólnie to je podziwiamy.







Po przejściu lodowca zaczynamy podejście. Idzie się dobrze do momentu, gdy górna część góry zostaje oświetlona przez słońce. Od razu zaczynają spadać kamienie, czasem nawet istne kamienne lawinki. Chowamy się przed nimi za większymi kamieniami, jednak gdy po drugim razie od mojego kasku odbija się kamyk średniej wielkości, postanawiamy zrezygnować. Nie warto ryzykować. Przeczekujemy jeszcze chwilę i pośpiesznie wracamy na lodowiec.


Szczeliny na lodowcu widziane z góry. Dopiero z takiej perspektywy widać ile tego jest.


Wracając do namiotów przechodzimy lodowiec bardziej z prawej strony, przez co mamy większe problemy ze szczelinami, które są większe i głębsze niż rano.

Kilka ujęć okolicy.












Namioty w dole grzecznie czekają.


Zostawiamy w nich zbędne rzeczy i idziemy na obrany inny cel, bo szkoda dnia. Postanawiamy wejść na pobliski trzytysięcznik Punta Marinelli (3182 m). Przy okazji będzie to mój rekord wysokości, bo do tej pory najwyższą moją górą był tatrzański Gerlach.

Nie jest daleko, jednak mnóstwo luźnych kamieni i trzeba uważać. Po drodze mijamy stację badającą aktywność sejsmiczną.


Szczyt z figurką.


I trochę widoków na okolicę. Ładnie tam.










Wracamy do namiotów, pakujemy rzeczy i zaczynamy zejście. Przy Rifugio Marinelli-Bombardieri dowiadujemy się co za dzwoneczki słyszeliśmy cały czas w okolicy. Źródłem tego dźwięku były kozy, których tutaj nie brakuje.


Niektóre dumnie paradują przed obiektywami turystów.




Prócz kóz moją uwagę przykuwa ponownie lodowiec, który chyba można nazwać wiszącym. Jakoś tak ciekawie wygląda.


Czas schodzić dalej. Tuż przed przełęczą, za którą znajduje się Rifugio Carate-Brianza ostatni rzut oka na ośnieżone szczyty i wracamy do zielonej krainy.


O 18.45 jesteśmy przy aucie, zwijamy rzeczy i zjeżdżamy do miejscowości w dolinie, gdzie znajdujemy camping i spędzamy dzisiejszą noc.

Sobota, 28 sierpnia 2017

Z campingu jedziemy zwiedzać Sondrio, a potem wracając zatrzymujemy się na Passo di Tonale (1888 m). Jest tam m.in. grobowiec żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej.


Rozstajemy się w Bolzano. Oni wracają do Polski zabierając mój duży plecak i sprzęt górski, a ja z małym plecakiem jadę pociągami zwiedzać włoskie miasta. Odwiedzam m.in. trent, Rzym, Watykan, Wenecję, Pizę, Veronę i główny punkt programu - Maranello ;) Ale jakieś zdjęcia z tej części wyjazdu może kiedyś się pojawią, chociaż góry mają wyższy priorytet na blogu.

Jak widać głównego celu wycieczki, jakim był czterotysięcznik, nie udało się osiągnąć, jednak trzytysięcznik odwiedziłem. Do tego w końcu miałem okazję pochodzić po Alpach, które do tej pory widziałem tylko z okien samochodu i w relacjach na blogach innych osób. Zobaczyłem lodowce, na jednym z nich nawet postawiłem swoje raki. Jednym słowem sporo nowych doświadczeń i nowych zdjęć, na które warto co pewien czas zerknąć, bo są zupełnie inne niż tatrzańskie ;)

Więcej zdjęć: https://goo.gl/photos/QJcZb7ZZ4Q6rzdsm7

Komentarze

  1. Super wypad i wpis. Nie jest to rakietowanie w Żywieckim ale wybaczam niedotrzymanie zapowiedzi.
    Szkoda, że ostatnio tak rzadko piszesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Może będzie częściej, bo powoli chcę wrócić do częstszego pisania. A co z tego wyjdzie, się zobaczy, chociaż mam nadzieję, że się uda.

      Usuń
  2. Niezwykły spacer po lodowcu. Warto było tam pojechać dla takiej chwili. No i gratulacje za pierwszy trzytysięcznik. Zdjęcia fantastycznie oddają klimat tego miejsca.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Jak na razie to jedyny trzytysięcznik, ale kto wie gdzie uda mi się wejść w przyszłości.

      Usuń
  3. Fajnie, w końcu nowa relacja! Ale drugie zdjęcie najlepsze, takie klimatyczne...
    Pozdrawiam, K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jakaś zieleń na nim była, a nie tylko biel i szarość jak wyżej ;)

      Usuń
  4. Wypad wspaniały, widoki niesamowite, a najlepsze są te rozpadliny w lodowcu. Wspaniałe zdjęcia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na mnie te szczeliny robiły wielkie wrażenie. Zwłaszcza jak pomyślę, że czasem bywają zasypane śniegiem i wtedy trzeba uważać, żeby w nie nie wpaść... Widząc to zrozumiałem czemu wiązanie się na lodowcach jest takie istotne.

      Usuń

Prześlij komentarz