VIII Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej



Zbliża się dzień dziecka, który jest tradycyjną datą zapisów na imprezę noszącą nazwę Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej im. Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza.. Dlatego też napisałem kilka słów ze swojego udziału w Przejściu w roku 2011. Może kogoś zachęcę do zmierzenia się z tą trasą :-)

W końcu się zebrałem by napisać kilka słów i przemyśleń nt. VIII Przejścia dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Sam lubię poczytać relacje przed wzięciem udziału w jakimś przedsięwzięciu, więc mam nadzieję, że komuś przyda się i moja. Niestety część szczegółów z trasy już zapomniałem, a i zdjęć nie mam za wiele (nie miałem aparatu), więc będę bazował na mojej ulotnej pamięci ;-)

Na początek trochę teorii:
Przejście dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, to ekstremalna impreza turystyczna, polegająca na przejściu wszystkich pasm górskich otaczających Kotlinę Jeleniogórską. Trasa długości 145 km wiedzie przez Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kaczawskie i Góry Izerskie. Suma przewyższeń i obniżeń to około 5500 m wg organizatora. Czas wyznaczony na pokonanie tej wędrówki to 48 godzin (non-stop), a jedyny środek transportu to własne nogi. Całe wyposażenie jest niesione przez Uczestników na własnych plecach.

A teraz już jak to było na trasie:

Piątek, 16 września 2011

W Szklarskiej Porębie jestem dużo przed czasem, ale dzięki uprzejmości siostry Kasi, z którą szedłem na Przejściu, miałem co ze sobą zrobić do startu. Był również czas na ostatnie przemyślenia co do trasy


Na miejscu startu pojawiliśmy się koło 19.30 by odebrać pakiety startowe, które składały się z: numeru startowego, mapy, koszulki termoaktywnej, odblasku i garści książeczek reklamowych o regionie. Zgłosiliśmy również, że nasz kolega Radek spóźni się na start.


Teraz już tylko oczekiwanie na rozpoczęcie, wysłuchanie informacji organizatora, minuta ciszy dla upamiętnienia Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza i ponad 350 osób rusza na trasę. W momencie gdy my wyruszamy na trasę, Radek właśnie wbiegał na start by się zameldować. Uzgadniamy, że my idziemy dalej, a on nas dogoni na trasie.
Początek Przejście to marsz w tłumie, niestety na tym etapie nie ma innego wyjścia niż tylko iść do przodu wszyscy razem. Do schroniska na Hali Szrenickiej doszliśmy bez postojów. Tutaj też się nie zatrzymujemy na dłużej, tylko łyk wody, i ruszamy dalej, by odejść od grupy. Taka nocna wędrówka grzbietem Karkonoszy ma swój niepowtarzalny urok. Najbardziej zapamiętuje się ten rząd czołówek idący praktycznie całym grzbietem. Pierwszy postój zrobiliśmy w Odrodzeniu, gdzie zjedliśmy kolację i uzupełniliśmy herbatę do termosu. W tym miejscu udało nam się też skontaktować z Radkiem, który gdzieś nas minął i właśnie kończył jeść kolację w Domu Śląskim. Uzgodniliśmy, że nie ma sensu by na nas czekał i on pobiegł dalej swoim tempem, a my poszliśmy swoim. Nie zatrzymywaliśmy się w Domu Śląskim, tylko poszliśmy na Śnieżkę, na której byliśmy koło 2.30. Warto odnotować fakt, że przez większość Karkonoszy nie używaliśmy czołówek, gdyż księżyc był kilka dni po pełni i dawał wystarczająco światła. Mój pierwszy kryzys ze względu na senność dopadł mnie w okolicach Jelenki, ale starałem się przygotować na to określane jako „tragiczne” zejście na Okraj, które nie było złe. Może po relacjach w necie spodziewałem się czegoś dużo gorszego niż było w rzeczywistości. W każdym razie w schronisk, które było kilkanaście metrów za PK2 (Punkt Kontrolny) spędziliśmy równą godzinę i poszliśmy dalej. Idąc szlakiem w okolicach Sulicy widzimy piękny wschód słońca, który daje nowe siły (przynajmniej mi) i nadzieje na dalszą trasę. Niestety Kasia odczuwa skutki męczącego dojazdu z Krakowa, więc za PT1 (Punkt Transportowy) gdzieś na zboczu Rudnika, decydujemy się na dwie godziny snu, który dobrze wpływa na nasze siły na dalszej trasie.


Następnie źle skręcamy, przez co zbaczamy z zaznaczonej na mapie trasy i leśnymi drogami idziemy dalej. Jednak trasa się odnajduje, więc nie musieliśmy jej szukać tym razem ;-) Podczas zejścia ze Skalnika mijamy kilka osób, a jedna z nich się nas pyta co braliśmy, że idziemy tak szybko – sen pomaga. Teraz dłuższy postój robimy przed Wołkiem, gdzie jest PK3, skąd ruszamy dalej, na etap do Janowic Wielkich, który idzie praktycznie albo w dół, albo po płaskim. Za zamkiem Bolczów minąłem grupę kilku osób podchodzących do góry, z którymi chwile rozmawiam o tym gdzie idę i dostaje propozycję, bym został z nimi bo mają wódkę, która chętnie mnie poczęstują :-P Nie skorzystałem jednak z propozycji i udaliśmy się pod sklep w Janowicach Wielkich, gdzie dołączyliśmy do grupy siedzących już tam osób. Jednak perspektywa PK4 z punktem żywieniowym była na tyle zachęcająca, że długo tu nie siedzieliśmy. Na punkcie żywieniowym byliśmy ok. godz. 13 i tutaj spędziliśmy już dużo czasu na jedzeniu (ciepły makaron z czymś tam oraz duże ilości napoju izotonicznego) oraz odpoczynku.




Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i musieliśmy ruszać dalej w trasę. Droga do PK5 nie utkwiła mi specjalnie w pamięci, wręcz jej zbytnio nie pamiętam. Zapamiętałem jedynie końcówkę, podczas której spotkałem Pana Michała, który już tradycyjnie robił zdjęcia wszystkim uczestnikom Przejście.


Kolejny odcinek do PK6 nie jest zbyt męczący, nie ma na tym etapie byt wielkich podejść. Po drodze mijaliśmy jednego uczestnika, który z powodu kontuzji nogi chciał tylko dojść do PT3, skąd miał wrócić na start busem. Chwilę z nim porozmawialiśmy i poszliśmy dalej. Na PK6 uzupełniliśmy wodę i poszliśmy dalej w stronę Okola, z którego ponoć jest ładny widok na okolicę. Mówię ponoć, gdyż zanim tam doszliśmy słońce już zaszło i okolica skryła się w cieniu nocy. W okolicach Leśniaka decydujemy się na godzinę snu, chociaż nie chce się aż tak bardzo spać. Jednak wcześniejsza prognoza pogody mówi o opadach deszczu po północy, więc lepiej przespać się teraz, bo później to byłoby niewykonalne. Jak się później okazało, na szczęście prognoza się nie sprawdziła i deszcz w nocy nie padał.

Dojście do Góry Szybowcowej z PK7 minęło bez problemów, bez większych atrakcji, w końcu wszędzie było ciemno ;-) Za to zejście do Jeżowa Sudeckiego było już z przygodami, pojawiła się nawet krew (moja). Trasa w pewnym miejscu schodzi z asfaltowej drogi i wiedzie w dół. Na mapie wygląda to dobrze, w rzeczywistości nie znaleźliśmy tej ścieżki i poszliśmy za śladami zdeptanej przez poprzednie osoby trawy i napotkaliśmy na swojej drodze najpierw elektrycznego pastucha (pod prądem, sprawdzone) a potem wielkie krzaki dzikich róż, które ciężko było przejść. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z dalszego schodzenia w dół i poszliśmy wzdłuż zbocza w stronę zabudowań i znajdującego się tam asfaltu, którym doszliśmy do trasy Przejścia. Jakby tego było mało, to nie był koniec naszych przygód na tym etapie. Przed nami była Góra Gapy, która dostała nawet swoją własną mapkę ze skalą 1:20 000. Jednak co z tego, skoro ścieżki na mapie nie zgadzały się z rzeczywistością? Ostatecznie, czekałem już na wschód słońca, które rozświetliłoby nam nadzieję na dalszą trasę (a przynajmniej na odnalezienie mostu przez rzekę). Na szczęście spotkaliśmy kogoś kto znał te tereny i idąc z nim doszliśmy do Perły Zachodu i PK8 bez trudności (okazało się, że przeszliśmy wcześniej koło odpowiedniego skrętu z głównej drogi i nawet nie zauważyliśmy tego miejsca). Tak tylko, żeby dać odpowiednią skalę tego odcinka, to od PK7 (Góra Szybowcowa) do PK8 (Perła Zachodu) szliśmy 4h! Nie muszę nawet mówić jak to podziałało na naszą motywację co do dalszej trasy. Nie poddaliśmy się jednak, bo oto wstawał nowy dzień i ruszyliśmy dalej, ale tym razem idąc z kilkoma innymi osobami aż do Komorzycy, gdzie znów szliśmy sami. Ten odcinek, których przeraża większość uczestników Przejścia pokonaliśmy bez problemów. Myślę, że powodem tego, że nie zgubiliśmy się w rejonie Komorzycy był fakt, że byliśmy tam za dnia, gdy większość ludzi przechodzi ten odcinek w nocy ;-)

Niestety w Wojcieszycach zaczął padać zapowiadany deszcz i od tej chwili moje niskie buty były całe mokre aż do mety. Kolejnym ciekawym miejscem był PK10, do którego przyszliśmy „od drugiej strony”, tzn. musieliśmy się cofnąć do niego asfaltem, gdyż na polach źle poszliśmy i wyszliśmy na drodze w złym miejscu – za daleko. Obsługa punktu nawet tego nie zauważyła, gdyż spała ;-) Na tym punkcie mieli ciastka, i powiedzieli nam, że do mety mamy jakieś 30km. Idąc w stronę Zakrętu Śmierci zachęcałem Kasię do dalszego marszu stwierdzeniem, że to tylko 30km, a mamy jeszcze 9h do końca, więc damy radę, bo tyle to przechodzą emeryci na pielgrzymce :-P Jednak w okolicach Czarnej Góry Kasia miała chwilę wielkiego kryzysu, który jednak przełamała. Na Wysokim Kamieniu, PK11, obsługa zdziwiła się, że ona jeszcze idzie, bo ktoś z wcześniejszego punktu zgłosił, że się wycofała (musiała to zrobić zaspana Pani na PK10, bo jak odchodziliśmy przez radio szło zapytanie do punktów o numery osób, które się wycofały).

Trasa do PK12 w Jakuszycach była nudna, jednak spotkaliśmy dwóch lub trzech turystów, którzy szli w tą samą stronę, więc było z kim porozmawiać. Teraz przed nami został już tylko jeden poważny problem, tzn. Przedział. Jak to sam jeden z organizatorów napisał: „Można nazwać ten odcinek "błotnistym", jakkolwiek głębiej niż tuż powyżej skarpetki nigdzie nie wpadłem.”. Generalnie mogę to potwierdzić, gdyż nawet jak wszedłem w torfowisko, to góra wysokiej skarpetki była jeszcze widoczna ;-) Jednak Przedział ma swój urok, jeżeli ktoś nie był w tych rejonach, polecam! Teraz pozostało tylko zejście starym torem saneczkowym, a następnie ścieżką w lesie do Kamieńczyka, a później odcinek taki sam jak na starcie. Ten odcinek minął już bardzo szybko, pewnie miała na to wpływ bliskość mety, która motywowała do szybszego marszu i powodowała, że nie zwracało się uwagi na lejący deszcz. Na mecie niepowtarzalna atmosfera, nawet pomimo tego, że doszliśmy po 47h przywitano nas bardzo miło ;-)



"(...) Wiarą w własne siły spełniać najpiękniejszy sen
Walczyć ponad wszystko gdy jest chwila zwątpienia
Pokonanie swych słabości to jest to co się docenia (...)"

Komentarze

  1. Ale ekstra :D Nie słyszałam nigdy o tej "imprezie", ale spacerowanie przy świetle księżyca musiało być niesamowite... No i gratuluję przejścia :) Mi by musieli zabrać aparat, żebym miała szansę przejść tą trasę w jakimś normalnym czasie - widzę, że Ty chyba też zapobiegawczo go nie brałeś ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe. Mi momentami brakowało jakiegoś aparatu, bo wschód słońca w sobotę rano był rewelacyjny.

      A tego typu imprez długodystansowych w Polsce jest coraz więcej, więc można znaleźć coś dla siebie w niemal każdym rejonie jak chcesz spróbować :)

      Usuń
  2. Gratuluję zaparcia i przejścia całej trasy w wyznaczonym terminie. Świetnie całość zaplanowałeś, co przyczyniło się do sukcesu. Kiedyś bym wziął udział, teraz brak mi kondycji.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Na starcie śmiałem się, że trasę planuję przejść w 48h, by "maksymalnie wykorzystać dany nam czas" i jak widać prawie się udało :-P

      Usuń
  3. Ale mnie zaskoczyłeś tym przejściem. Szacun dla Was. :) Ja jakbym miała się zapisać, to najpierw musiałabym przejść jakąś terapię anyspaniową :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ;-)
      Na takiej trasie najważniejsze jest nastawienie, a odległość jakoś się zrobi :-P

      Ale senność rzeczywiście też jest dość dokuczliwa.

      Usuń
  4. Dżizas, gratuluję samozaparcia i hartu ducha, ja bym chyba nie ogarnęła prawie dwóch dób marszu... Niby podczas pierwszego dnia majówki byliśmy na nogach ponad 30h i właściwie nie czuliśmy zmęczenia (ja miałam jeden kryzys idąc rano poboczem do Chochołowskiej...), ale to wciąż nie 47h (prawie) ciągłego marszu...

    Ale przygoda widzę przednia :)

    Celina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-)

      A samozaparcie jest potrzebne :P
      Tutaj spaliśmy na trasie, więc można było trochę odpocząć. Pod tym względem ta wycieczka z Radkiem, była w lepszym stylu :-P Nie dość, że bez snu po drodze, to trza doliczyć cały dzień wcześniejszy na nogach ;-) - http://www.goryponadchmurami.pl/2012/04/wrocaw-snieznik-czyli-34h-w-drodze_7371.html

      Usuń
  5. Gratulacje :) No i kolejne gratulacje, żeś się nie dał zwieść na manowce tym spod zamku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-) Chociaż nie można powiedzieć, żeby ich propozycja nie była kusząca ;-)

      Usuń
  6. Pierwsze słyszę o tej imprezie. Pod koniec miesiąca debiutuję w Kieracie, jak podołam setce w beskidach to poważnie rozważę chyba takie wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia w takim razie! Ostatnimi czasy pojawiło się bardzo dużo tego typu imprez, a trasy wielu z nich da się pokonać bez biegania, jedynie idąc. Wiadomo, imprezy typowo biegowe odpadają, bo tam limity czasowe są już wyśrubowane, ale takie marsze to spokojnie.

      Usuń
  7. A w tym roku ja się zmierzę z Przejściem:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz